Rzeczpospolita: Po głośnym kwietniowym wywiadzie w „Rzeczpospolitej" z cenionego prawnika stał się pan nagle nielojalnym urzędnikiem Trybunału Konstytucyjnego, którego próbuje się zwolnić. Żałuje pan?
dr hab. Kamil Zaradkiewicz, dyrektor Zespołu Orzecznictwa i Studiów TK (zastrzega, że nie wypowiada się w imieniu instytucji, w której pracuje): Oczywiście, że nie żałuję. Co więcej, uważam, że moje postępowanie było i jest właściwe. Dlatego nie zamierzam rezygnować ze stanowiska. Nie uczyniłem bowiem nic, co by taką decyzję uzasadniało.
Mimo zakazu występowania w mediach nałożonego przez kierownictwo TK rozmawia pan dziś ze mną.
Zakaz został sformułowany po moim wywiadzie, ogólnikowo i jeśli miałbym go rozumieć jako bezwzględny, to stanowiłby naruszenie konstytucji. Swoboda wypowiedzi może być co prawda w świetle konstytucyjnej zasady proporcjonalności ograniczona, jednak nie wykluczona.
W całej tej sprawie, jak dowiedziałem się z komunikatu Zespołu Prasy i Informacji Trybunału, chodzić ma jednak o moją postawę, a nie o treści moich wystąpień. Domniemuję, że takie jest stanowisko szefa Biura TK Macieja Granieckiego i prezesa Andrzeja Rzeplińskiego, którym Zespoł Prasy i Informacji podlega. A to oznacza, że nie kwestionuje się możliwości wyrażania przeze mnie własnych poglądów. Moje wystąpienia publiczne dotyczyły obowiązującego prawa, były i są wystąpieniami prawnika, który jest jednocześnie naukowcem i w tym charakterze się wypowiadam. Bez zgody przełożonych nigdy natomiast nie wypowiadam się jako urzędnik państwowy.