Plus Minus: Zasiadała pani w Senacie I kadencji. Sejm był kontraktowy, zdominowany przez posłów PZPR, ZSL i SD, czyli ludzi starego aparatu władzy, a Senat wyłoniony w wolnych wyborach, w 99 proc. solidarnościowy. Jakie to było doświadczenie?
Niezwykłe. W Senacie I kadencji mieliśmy poczucie misji, tworzenia historii. Pragnęliśmy, by Polska, już wolna i suwerenna, była prawdziwym bezpiecznym i dostatnim domem. Senat, który w PRL nie istniał, był tworzony od podstaw, każdego dnia. W sali obrad czuliśmy się jak w kościele. Nie było mowy, by ktoś zachował się nieobyczajnie. Część kolegów wręcz bała się zabrać głos, choć byliśmy praktycznie we własnym gronie. 99 senatorów na 100 było z Solidarności i struktur laickich Kościoła katolickiego. Na przykład profesora Andrzeja Stelmachowskiego, marszałka Senatu I kadencji, znałam z lat 80. z pielgrzymek prawników i zjazdów Klubów Inteligencji Katolickiej.