– Całe rzeki i góry są zamarznięte – powiedział na rozpoczęcie rozmów szef komunistycznej delegacji Ri Son Gwon, zupełnie jakby był na nudnym przyjęciu, a nie na historycznym spotkaniu. – Ale stosunki między naszymi krajami są jeszcze bardziej mroźne – zaraz dodał.
Poprzednie rozmowy delegacji obu krajów odbyły się w Panmundżomie – tzw. wiosce pokoju na linii demarkacyjnej dzielącej półwysep – w grudniu 2015 roku. Kolejne spotkanie zerwał przywódca Północy Kom Dzong Un, rozpoczynając intensywne zbrojenia rakietowe i nuklearne. Z powodu polityki Pjongjangu w zeszłym roku Półwysep Koreański znalazł się na krawędzi konfrontacji militarnej.
Kim na zapleczu
Obecne debaty w Panmundżomie trwały prawie 12 godzin. Obaj liderzy – Kim z Pjongjangu i prezydent Moon Jae-in z Seulu – mogli im się przysłuchiwać, dzięki specjalnym mikrofonom zamontowanym w sali spotkań. Kim dodatkowo miał osobny system łączności umożliwiający mu wydawanie poleceń swoim negocjatorom, ale nie wiadomo, czy z niego skorzystał.
Do spotkania doszło dzięki noworocznej ofercie Kim Dzong Una, który zaproponował, że jego reprezentacja pojedzie na zimową olimpiadę w Korei Południowej. Seul błyskawicznie podchwycił nadarzającą się okazję i zaoferował rozmowy o „problemach interesujących obie strony".
Rozpoczynając spotkanie w Panmundżomie, szef delegacji południowokoreańskiej Chun Myoung-gyon zaproponował „wznowienie dialogu o pokojowym porozumieniu (w tym denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego), wzajemnej współpracy i powstrzymaniu się od działań mogących wywołać wzrost napięcia". Po krótkiej przerwie – w czasie której chyba komuniści otrzymywali na zapleczu instrukcje od Kima – szef delegacji Północy wyraził „głęboką dezaprobatę" z powodu tego, że rozmowy zaczynają się od „problemu denuklearyzacji". Próby uzyskania przez komunistów broni atomowej są jednak już problemem międzynarodowym, z powodu którego Pjongjang został obłożony sankcjami.