Przełom roku nie był zazwyczaj dobrym okresem dla rządzących ekip. Liczne kryzysy pojawiały się zwykle właśnie pod koniec grudnia lub na początku stycznia, a reakcja na nie ustawiała kolejne miesiące. W 2009 r. był to kryzys gazowy (były premier był w chwili jego wybuchu w Dolomitach, co wypominali wtedy politycy PiS), w 2011 r. raport MAK, w 2012 – protesty wokół ACTA i leki refundowane, w 2013 – fotoradary. W 2016 r. mieliśmy do czynienia z okupacją sali sejmowej.
Czytaj także: Putin pomógł Prawu i Sprawiedliwości
I znów historia się powtórzyła. Tym razem za sprawą wypowiedzi Władimira Putina o Polsce i historii drugiej wojny światowej. Ale tym razem reakcja rządzących była natychmiastowa. Opozycja – poza PSL – nie znalazła jednak sposobu, by wykorzystać sytuację. To sprawiło, że na starcie roku obóz władzy jest w lepszej pozycji niż przed świętami.
Na pierwszej linii frontu był premier Mateusz Morawiecki, ale nasi rozmówcy z PiS podkreślają, że całość akcji była ściśle koordynowana, a dużą rolę odegrała narada z udziałem prezydenta w piątek, 27 grudnia. Wtedy zapadła decyzja, że premier Mateusz Morawiecki odpowie na słowa Putina, chociaż treść oświadczenia opublikowanego w niedzielę była przygotowywana już wcześniej.
Morawiecki okazał się „strażakiem", który bierze na siebie pierwszą reakcję. To zresztą kolejna sytuacja, w której sprawy międzynarodowe okazują się wewnętrznym wzmocnieniem dla premiera. Tak było w 2019 r. przy okazji np. zablokowania kandydatury Fransa Timmermansa na szefa KE.