Wybory w Boliwii: Rośnie napięcie w związku z liczeniem głosów

Prezydent Boliwii Evo Morales po raz kolejny ogłosił zwycięstwo w wyborach prezydenckich, oskarżając opozycję o próbę zorganizowania zamachu stanu, w związku z antyrządowymi protestami, do których dochodzi w kraju. Ich uczestnicy uważają, że doszło do oszustw przy liczeniu głosów oddanych w wyborach.

Aktualizacja: 24.10.2019 06:35 Publikacja: 24.10.2019 04:44

Wybory w Boliwii: Rośnie napięcie w związku z liczeniem głosów

Foto: AFP

Rządzący krajem od 14 lat Evo Morales, który ubiega się o czwartą kadencję na stanowisku prezydenta, po przeliczeniu 97,5 proc. głosów oddanych w wyborach uzyskał 46,69 proc. poparcia - o 9,85 punktu procentowego więcej niż jego główny rywal, Carlos Mesa.

Ordynacja wyborcza przewiduje, że jeśli w I turze wyborów prezydenckich kandydat uzyska co najmniej 40 proc. głosów i co najmniej 10 punktów procentowych przewagi nad następnym kandydatem, wówczas wygrywa wybory bez konieczności rozpisywania II tury.

W środę setki demonstrantów machających flagami i odpalających fajerwerki zebrało się przed siedzibą komisji wyborczej w La Paz.

Uczestnicy demonstracji skandowali, że nie chcą żyć w dyktaturze.

- Evo zgromadził zbyt dużą władzę. Zobaczcie co się wydarzyło, on nie chce odejść - mówił uczestnik demonstracji, 21-letni Franco Garcia. Garcia dodał, że głosował na byłego prezydenta, Mesę, ponieważ "w razie potrzeby będzie go łatwiej usunąć (z urzędu - red.)".

- Jeśli zostaniemy nadal z Evo, wówczas czeka nas coś takiego jak w Wenezueli. On ma zbyt wielką władzę - dodał Garcia.

Niepokoje społeczne w Boliwii wybuchły po tym, jak liczenie głosów oddanych w wyborach zostało przerwane na jeden dzień, kiedy po przeliczeniu 84 proc. głosów wszystko wskazywało na to, że konieczna będzie II tura wyborów. Sondaże pokazywały, że w II turze, w związku ze zjednoczeniem przeciwników prezydenta wokół Mesy, Morales mógł przegrać.

Tymczasem sam prezydent, przemawiając w La Paz, skrytykował uczestników protestów dopuszczających się aktów przemocy (w kraju doszło do podpalania komisji wyborczych, a także starć demonstrantów z policją), a o organizowanie demonstracji oskarżył prawicową opozycję, która - według jego słów - jest finansowana przez zagranicę.

- Zwołałem tę konferencję, by potępić na oczach Boliwijczyków i całego świata, zamach stanu, który właśnie trwa, który przygotowała prawica ze wsparciem międzynarodowym - powiedział.

Morales wezwał mieszkańców kraju do "obrony demokracji". W późniejszym wystąpieniu wezwał armię do zjednoczenia się wokół niego.

Tymczasem Mesa wezwał do "stałych protestów" dopóki komisja wyborcza nie ogłosi, że konieczne jest rozpisanie II tury. Zapowiedział też, że przedstawi dowody na fałszerstwa wyborcze.

Obawy co do przebiegu wyborów w Boliwii wyraziły USA, Brazylia i UE.

Rządzący krajem od 14 lat Evo Morales, który ubiega się o czwartą kadencję na stanowisku prezydenta, po przeliczeniu 97,5 proc. głosów oddanych w wyborach uzyskał 46,69 proc. poparcia - o 9,85 punktu procentowego więcej niż jego główny rywal, Carlos Mesa.

Ordynacja wyborcza przewiduje, że jeśli w I turze wyborów prezydenckich kandydat uzyska co najmniej 40 proc. głosów i co najmniej 10 punktów procentowych przewagi nad następnym kandydatem, wówczas wygrywa wybory bez konieczności rozpisywania II tury.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
W USA trwają antyizraelskie protesty na uczelniach. Spiker Johnson wybuczany
Polityka
Kryzys polityczny w Hiszpanii. Premier odejdzie przez kłopoty żony?
Polityka
Mija pół wieku od rewolucji goździków. Wojskowi stali się demokratami
Polityka
Łukaszenko oskarża Zachód o próbę wciągnięcia Białorusi w wojnę
Polityka
Związki z Pekinem, Moskwą, nazistowskie hasła. Mnożą się problemy AfD