Rosjanka, domniemany szpieg, miała zostać zatrudniona przez amerykański Secret Service. Kobieta miała mieć dostęp do intranetu tej służby i systemów poczty elektronicznej w ambasadzie, co dawało jej potencjalny dostęp do tajnych materiałów, w tym grafików prezydenta i wiceprezydenta.
Kobieta miała pracować dla Secret Service przez lata. Dopiero w 2016 roku zaczęto podejrzewać, że może ona być rosyjską agentką.
W tamtym czasie odkryto, że Rosjanka regularnie, nie informując o tym przełożonych, spotyka się z członkami FSB - rosyjskiej służby specjalnej.
Kiedy Secret Service zostało poinformowane przez kontrolerów z Biura Bezpieczeństwa Departamentu Stanu o tym, że Rosjanka zatrudniona przez służbę może być szpiegiem, została ona po cichu zwolniona po kilku miesiącach - być może, by uniknąć kompromitacji, przy ujawnieniu, że amerykańskie służby przez lata zatrudniały rosyjskiego szpiega - spekuluje "The Guardian".
Informator dziennika twierdzi, że Secret Service próbowało "ukryć przeciek przez zwolnienie kobiety". - Szkody zostały wyrządzone, ale kierownictwo Secret Service nie wszczęło wewnętrznego postępowania, by oszacować poniesione straty i sprawdzić czy kobieta nie pozyskała do współpracy innych osób w ambasadzie - twierdzi osoba, z którą rozmawiał "The Guardian".