Katalonia: Strach być Hiszpanem

Nikt nie wie, czy Puigdemont ogłosi niepodległość. Ale i tak narzucił prowincji narrację nienawiści do Madrytu.

Aktualizacja: 29.09.2017 11:15 Publikacja: 28.09.2017 18:53

Katalońscy strażacy rozwinęli w czwartek transparent na dziedzińcu Muzeum Historii Katalonii

Katalońscy strażacy rozwinęli w czwartek transparent na dziedzińcu Muzeum Historii Katalonii

Foto: AFP

Korespondencja z Barcelony

Ivan Maqueda nic z tego nie rozumie.

– Tu się żyje świetnie, plaża, góry, pogoda, niezłe pieniądze. Niepodległość? Mówią, że dopiero dzięki niej Katalonia będzie naprawdę bogata. Ale ja w to nie wierzę, wolę, aby zostało, jak jest.

Kolumbijczyk siedem lat temu przejechał do Barcelony. Dziś pracuje jako taksówkarz, ściągnął żonę, dzieci. Ma obywatelstwo i 1 października mógłby głosować za pozostaniem prowincji w Hiszpanii. Ale nie będzie. Polityka go nie interesuje.

Serrat to faszysta

Takich w Katalonii są miliony, może nawet większość: przeprowadzony w lipcu na polecenie katalońskiego rządu regionalnego (Generalitat) sondaż pokazuje, że za secesją opowiada się 41 proc. mieszkańców prowincji, przeciw jest 49 proc. Ale wynik głosowania, które odbędzie się w tej sprawie w niedzielę, okaże się z pewnością diametralnie inny, to będzie miażdżące zwycięstwo secesjonistów, choć przy bardzo niskiej frekwencji.

Jednym z powodów są działania Madrytu. Po tym, jak Trybunał Konstytucyjny uznał, że referendum jest nielegalne, premier Mariano Rajoy robi wszystko, aby liczba głosujących została ograniczona: policja rekwiruje karty do głosowania, szuka, gdzie zostały schowane urny, grozi urzędnikom, którzy udostępnią lokale wyborcze, pozwami do sądu.

Ale jest też druga, mniej znana przyczyna spodziewanego sukcesu secesjonistów: zastraszanie tych, którzy chcą nadal żyć w Hiszpanii.

Doświadczył tego niedawno Joan Manuel Serrat, jeden z najsłynniejszych hiszpańskich i katalońskich piosenkarzy. Wielką karierę mógł zacząć już w 1968 r. Wtedy został wyznaczony przez reżim Franco do reprezentowania Hiszpanii na Eurowizji. Ale postawił warunek: zaśpiewa po katalońsku. Po takiej deklaracji w faszystowskim kraju nie było dla niego miejsca, musiał emigrować do Meksyku.

Jednak w dzisiejszej Barcelonie mówić, co się myśli, też nie jest do końca bezpiecznie. Gdy Serrat oświadczył, że głosowanie w takich warunkach nie ma sensu, że wynik i tak nie będzie wiążący, zaczęto go nazywać… faszystą, jego dom został obrzucony jajkami, na murach pojawiły się sprośne hasła.

- Przejść przez miasto z flagą Hiszpanii? Czyś ty zwariował? – Nuria, studentka biotechnologii, która dorabia w Starbucksie, ścisza głos, – Mój ojciec pracuje w Guardia Civil, w niepodległej Katalonii nie miałby co robić. A i ja nie znalazłabym tu pracy, bo po wyjściu z Hiszpanii byłaby bieda, nie byłoby gdzie pracować – dziewczyna ucina, gdy do lady podchodzi jej koleżanka.

Cała Barcelona jest w tych dniach zatopiona w pomarańczowo-czerwonych barwach, które mają promować niepodległość Katalonii, choć tak naprawdę zostały zapożyczone od Królestwa Aragonii. Flagę Hiszpanii, jeśli nie liczyć budynków rządowych, znalazłem tylko jedną: na balkonie ostatniego piętra jednego z budynków przy idącej od portu Via Laietana.

– Została z poniedziałku, ze święta Nuestra Senora de la Merced, patronki Barcelony – tłumaczy, trzymając rękę na pistolecie maszynowym, funkcjonariusz, który pilnuje znajdującej się po sąsiedzku komendy na Katalonię policji narodowej. Tak jak przed innymi budynkami instytucji hiszpańskiego państwa i tu w ostatnich dniach postawiono wzmocnioną straż, stoi kilkunastu ludzi w kamizelkach kuloodpornych.

Zastraszyć nie dała się jednak sama burmistrz Barcelony Ada Colau i to jest dla nacjonalistów problem zasadniczy. Siedziba władz miasta mieści się przy niewielkim placu Sant Jaume, dokładnie naprzeciwko Generalitat. Oba budynki patrzą na siebie z odległości kilkudziesięciu metrów, taka symboliczna gra w to, kto pierwszy pęknie. Colau niby deklaruje, że „ludzie mają prawo głosować”, na murach ratuszach wywiesiła hasło po katalońsku „Mes democracia” (więcej demokracji). Ale jednocześnie nie zgodziła udostępnić należących do miasta lokali wyborczych. Jeśli chce pozostać w polityce, nie może przecież zapomnieć o swoich wyborcach. A w przeciwieństwie do katalońskiej prowincji w samej Barcelonie, metropolii otwartej na świat jak mało które miasto i gdzie osiedliło bardzo wielu takich imigrantów jak Maqueda, entuzjazm dla secesji jest dużo mniejszy niż na prowincji.

W tej sytuacji Generalitat sięgnęła po plan B: głosowanie ma się odbyć w szkołach, które po części podlegają przewodniczącemu rządu regionalnego Carlesowi Puigdemontowi. Takim jak Escola Baixeras, kilkaset metrów od ratusza.

– Dostałam pismo z Madrytu, od MSW – dyrektorka Merci Vibiolta i Miquel pokazuje mi druk opatrzony wielkim godłem Hiszpanii i napisem „Plus ultra!” (do przodu!). – Ostrzegają przed odpowiedzialnością karną, jeśli przekażę w niedzielę klucze, kod alarmowy. Ale nie boję się, ojciec tuż przed śmiercią powiedział, że jego największym niespełnionym życzeniem jest niepodległa Katalonia, o tym nie zapomnę – rozmowa przybiera podniosły ton, a siedzące obok dwie nauczycielki zapewniają: pójdziemy z tobą do więzienia!

Mossos są podzieleni

W Madrycie wydano rozkaz, aby głosowanie nie odbywało się ani w szkołach, ani w żadnym innym miejscu publicznym, nigdzie. Tylko jak wprowadzić w życie takie polecenie w prowincji wielkości Belgii? To tym trudniejsze, że każdy może przyjść do urn z własną kartą do głosowania, ich uzyskanie na kilka dni przed głosowaniem nie było żadnym problemem.

W wykonaniu tego trudnego rozkazu Rajoy może liczyć na absolutną lojalność Policia Nacional i Guardia Civil, dwóch najważniejszych hiszpańskich służb porządkowych kraju. Choć jednak do Barcelony i innych miast Katalonii ściągnięto posiłki, obie formacje mają tu co najwyżej kilka tysięcy funkcjonariuszy. Dlatego Madryt musi liczyć na Mossos d’Esquadra, lokalną policję katalońską.

– Wiem, że są bardzo podzieleni, na wewnętrznych zebraniach trwają zaciekłe spory. Sam Josep Lluis Trapero (szef Mossos – red.) niby deklaruje, że wypełni polecenie, ale nie stawił się na spotkanie w tej sprawie z wysłannikami Madrytu. Posłuchają rozkazu Rajoya, dopóki nie będzie to wymagało użycia siły. Ale jeśli wokół urn zacznie się zbierać dużo ludzi, chyba się cofną – mówi mi Jose Rico, szef działu politycznego „El Periodico de Catalunya”, jednego z najbardziej szanowanych dzienników Hiszpanii.

Luc Sallelas już przećwiczył taki scenariusz i wyszedł z niego zwycięsko.

– Policja w zeszłym tygodniu chciała zająć siedzibę naszej partii – mówi „Rzeczpospolitej” członek 15-osobowego biura politycznego radykalnej lewicowej Candidatura d’Unitat Popular (CUP). – Ale błyskawicznie skrzyknęliśmy 5 tysięcy osób, zablokowali ulicę, mossos się cofnęli – mówi.

Na CUP jest gotowy głosować co dziesiąty Katalończyk, ale wpływy partii są o wiele większe, bo bez jej poparcia Puigdemont nie byłby u władzy, nikt nie mówiłby dziś o niepodległości. Dlatego wizji, jaką roztacza Sallelas, popijając kawę w cieniu XIX-wiecznych wspaniałych kamienic, jakich Barcelonie może pozazdrościć nawet Paryż i Wiedeń, nie należy lekceważyć.

– Jestem dość umiarkowany, gdzieś między marksizmem-leninizmem a anarchizmem. Jeśli większość ludzi głosujących poprze secesję, Puigdemont musi ogłosić niepodległość. Jesteśmy partią antykapitalistyczną, feministyczną, socjalistyczną i ekologiczną. W niepodległej Katalonii chcemy znacjonalizować banki, energetykę, służbę zdrowia, wszystkie strategiczne sektory gospodarki. I przeprowadzić reformę rolną. Artur Mas? To mój wróg klasowy – mówi o poprzedniku Puigdemonta Sallelas. – Po ogłoszeniu niepodległości nasze drogi się rozejdą, będzie następny etap rewolucji.

Gdy w Hiszpanii wybuchł kryzys finansowy, runął rynek nieruchomości, bezrobocie poszybowało do najwyższego poza Grecją poziomu w Unii, na ulice miast wyszli „indignados”, oburzeni – młodzi bez perspektyw na lepsze życie. Taki był początek wielkiej lewicowej partii populistycznej Podemos. Ale w samej Katalonii wydarzenia poszły w innym kierunku.

Bombardować co 50 lat

– Artur Mas, tak jak Rajoy, zaczął wprowadzać radykalną politykę zaciskania pasa. Ale aby skanalizować frustrację ludzi, pozostać u władzy, wylansował hasło niepodległości. To miało być takie łatwe rozwiązanie wszystkich problemów gospodarczych, tym bardziej że Katalończycy byli już sfrustrowani odebraniem przez Rajoya części uprawnień władz autonomicznych. Poparcie dla niepodległości, które przed wybuchem kryzysu wynosiło 10–12 proc., wzrosło czterokrotnie – mówi Jose Rico.

Mas wyzwolił jednak siły, które coraz trudniej jest dziś kontrolować. To, co miało być taktyczną grą polityczną, przekształciło się w otwartą konfrontację między Barceloną i Madrytem. Tym bardziej że i Rajoy dolewał oliwy do ognia, nie chciał rozmawiać z Barceloną, aby wylansować się jako jedyny obrońca integralności kraju i mimo kryzysu pozostać u władzy.

Trzy dni przed referendum nikt nie wie, co zrobi Puigdemont: ogłosi niepodległość, czy jednak się na to nie odważy? Wszystko zależy od reakcji świata na wydarzenia w Barcelonie, od tego, czy pojawi się choćby nikła szansa na uznanie przez kogokolwiek nowego państwa.

Ale i tak cofnąć czas będzie bardzo trudno.

– Don Joaquin Baldomero (generał i regent Hiszpanii w drugiej połowie XIX w. – red.) mówił, że Barcelonę trzeba bombardować przynajmniej co 50 lat. Oni wciąż tak myślą, czczą w mauzoleum Franco, który spacyfikował Katalonię. Nie pozwalają nam nawet zakazać korridy, mówią, że to wykracza poza kompetencje autonomii. Co roku oddajemy im 10 mld euro, bez tego Andaluzja dawno by utonęła - Montserrat Daban Marin nakręca się coraz bardziej. Ale choć rozmawiamy w kawiarni na placu Santa Maria del Maria, szefowa największego ruchu obywatelskiego na rzecz niepodległości Assemblea Nacional Catalana ani razu jeszcze nie powiedziała o Hiszpanach „my”. I już nie powie. 40 lat po ustanowieniu w królestwie demokracji rany, które wydawały się już zaleczone, otworzyły się na nowo. I tym razem nikt nie wie, w jaki sposób można by je zagoić.

Korespondencja z Barcelony

Ivan Maqueda nic z tego nie rozumie.

Pozostało 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
W Korei Północnej puszczają piosenkę o Kim Dzong Unie, "przyjaznym ojcu"
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Polityka
Wybory w Indiach. Modi u progu trzeciej kadencji
Polityka
Przywódcy Belgii i Czech ostrzegają UE przed rosyjską dezinformacją
Polityka
Zakaz używania TikToka razem z pomocą Ukrainie i Izraelowi. Kongres USA uchwala przepisy
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Polityka
Kaukaz Południowy. Rosja się wycofuje, kilka państw walczy o wpływy