Tam, gdzie zaczyna się Polska, jest teraz bezgraniczna pustka. Po drodze z czeskiego Starostina do położonego po polskiej stronie Golińska mijam stację benzynową. W budynku zamurowano drzwi i okna. Przed wiatą stoi sfatygowany pylon z blachy aluminiowej, wyświetlający ceny paliw. Te jakby zastygły, niewzruszone prawami rynku: bezołowiowa 95 – 0,00, bezołowiowa 98 – 0,00, olej napędowy – 0,00. Nikt tu nie zajeżdża, pomimo rewelacyjnych stawek. Stacja widmo. Inwestycja spłukana do zera. Nieczynny kantor, sklep i bar. Welcome to Poland.
Idę dalej, chodnikiem z polbruku, który jeszcze parę lat temu wyglądał jak nowy. Teraz spomiędzy płytek wyrastają solidne kępy trawy. Dochodzę do zabudowań wsi. Na przystanku autobusowym tablica z rozkładem jazdy prywatnej firmy transportowej. Na trasie Golińsk–Wałbrzych jeździ tylko jeden bus o godz. 6.51. Odsyłająca do legendy litera „S" oznacza, że linia kursuje wyłącznie w dni nauki szkolnej. Pod spodem dodatkowa informacja: „Biuro czynne w poniedziałki w godz. 10.00–12.00". Brak jakiegokolwiek numeru telefonu czy adresu. Gdyby przewoźnik nie wywiązał się ze świadczenia usługi, możesz go sobie szukać.
Przechodzę przez ulicę na drugą stronę. Skromna tablica ogłoszeń, sygnowana napisem „Gmina Mieroszów". Przyczepiono do niej tylko dwie kartki. Pierwsza z nich to ulotka wyborcza miejscowego polityka. Hasło: „Razem możemy wiele! 4 listopada – Ty decydujesz! Zagłosuj na skuteczność i doświadczenie". Tuż obok ogłoszenie: „Przewóz osób – Berlin, Hamburg, Hanower, Bremen i okolice". W ogłoszeniu podano numer telefonu, na który należy dzwonić, żeby zamówić transport. To pewnie opcja zastępcza, gdyby któregoś dnia osamotniony bus do Wałbrzycha nie podjechał na przystanek. Zawsze istnieje możliwość ewakuacji wsi do Niemiec.
Kilka metrów za tablicą otoczona murem posesja z ogródkiem. Spoglądam przez wieńczący ogrodzenie drut kolczasty. Na prymitywnym, zbitym z desek stole walają się plastykowe talerze i sztućce. Pozostałości po tradycyjnym grill party z okazji Święta Niepodległości. Zamiast przelanej krwi, którą jeszcze wczoraj ochoczo serwowały media, zamiast przynajmniej jej substytutu w postaci keczupu Pudliszki – zakrzepła musztarda sarepska, swoisty chichot historii. Na ziemi bezładnie porozrzucane butelki po wódce. Pośrodku ogródka słup energetyczny, w który wetknięto kij z flagą.
Strzępki biało-czerwonego, poszarpanego materiału, smętnie zwisają, co jakiś czas nieznacznie podrywane wiatrem.