Sytuacja miała miejsce w 2003 roku podczas mistrzostw świata w Paryżu, na finiszu biegu na 3000 metrów z przeszkodami. Zawodnik występujący pod imieniem i nazwiskiem Saif Saaeed Shaheen nie tylko się zagalopował, czyniąc znak krzyża na mecie, ale zapomniał, jakie arabskie imię sobie przybrał przy zmianie obywatelstwa. Musiał sprawdzać swój numer startowy, by zrozumieć, że to on jest wywoływany na podium.
A jednak bogate w ropę kraje wystawiają niemal całe reprezentacje złożone z najemników. Sport stał się dziedziną życia, w której narodowość staniała.
Są dyscypliny, w których naturalizacja zawodników jest jedynym sposobem na skuteczną rywalizację o medale. Najbardziej jaskrawy przykład to tenis stołowy, który został całkowicie zdominowany przez Chińczyków. W tym roku na igrzyskach w Rio o medale walczyło 172 zawodników reprezentujących 56 państw. W 21 zespołach znajdowali się zawodnicy urodzeni w Chinach – w sumie 38 sportowców.
W tym zestawieniu brakuje jednak reprezentantów krajów, które naturalnie miały w składach sportowców o chińskim pochodzeniu (Chiny, Tajwan, Hongkong). Gdy doliczy się także ich oraz zawodników o pochodzeniu chińskim, ale urodzonych już w nowych ojczyznach, okazuje się, że w Rio aż 57 spośród 172 (33 procent) rywalizujących o medale w tenisie stołowym było pochodzenia chińskiego. Byli oni m.in. w drużynach Polski, Ukrainy czy Szwecji.
Mamy też sportowców, którzy okazują się zbyt słabi, by reprezentować swoją prawdziwą ojczyznę, decydują się więc na reprezentowanie barw kraju swoich przodków, jak chociażby Thiago Cionek – brazylijski piłkarz grający dla Polski. Zdecydowanie więcej jednak ostatnio przypadków systemowego kupowania zawodników przez bogate kraje, bez żadnych sportowych tradycji.