W sporcie narodowość na sprzedaż

Intuicyjnie rozumiemy, że kenijski biegacz występujący pod flagą Kataru, a na mecie klękający i robiący znak krzyża tylko po to, by natychmiast zostać upomnianym przez oficjeli katarskiej federacji, nie czuje wielkiej wspólnoty przekonań z narodem, który przyszło mu reprezentować. Biega dla pieniędzy i lepszego życia.

Aktualizacja: 13.11.2016 17:44 Publikacja: 10.11.2016 08:22

Piłkarze ręczni Kataru – wicemistrzowie świata – to najdziwniejsza reprezentacja w tym sporcie: więk

Piłkarze ręczni Kataru – wicemistrzowie świata – to najdziwniejsza reprezentacja w tym sporcie: większość graczy kupiono z innych krajów.

Foto: AFP, KARIM JAAFAR

Sytuacja miała miejsce w 2003 roku podczas mistrzostw świata w Paryżu, na finiszu biegu na 3000 metrów z przeszkodami. Zawodnik występujący pod imieniem i nazwiskiem Saif Saaeed Shaheen nie tylko się zagalopował, czyniąc znak krzyża na mecie, ale zapomniał, jakie arabskie imię sobie przybrał przy zmianie obywatelstwa. Musiał sprawdzać swój numer startowy, by zrozumieć, że to on jest wywoływany na podium.

A jednak bogate w ropę kraje wystawiają niemal całe reprezentacje złożone z najemników. Sport stał się dziedziną życia, w której narodowość staniała.

Są dyscypliny, w których naturalizacja zawodników jest jedynym sposobem na skuteczną rywalizację o medale. Najbardziej jaskrawy przykład to tenis stołowy, który został całkowicie zdominowany przez Chińczyków. W tym roku na igrzyskach w Rio o medale walczyło 172 zawodników reprezentujących 56 państw. W 21 zespołach znajdowali się zawodnicy urodzeni w Chinach – w sumie 38 sportowców.

W tym zestawieniu brakuje jednak reprezentantów krajów, które naturalnie miały w składach sportowców o chińskim pochodzeniu (Chiny, Tajwan, Hongkong). Gdy doliczy się także ich oraz zawodników o pochodzeniu chińskim, ale urodzonych już w nowych ojczyznach, okazuje się, że w Rio aż 57 spośród 172 (33 procent) rywalizujących o medale w tenisie stołowym było pochodzenia chińskiego. Byli oni m.in. w drużynach Polski, Ukrainy czy Szwecji.

Mamy też sportowców, którzy okazują się zbyt słabi, by reprezentować swoją prawdziwą ojczyznę, decydują się więc na reprezentowanie barw kraju swoich przodków, jak chociażby Thiago Cionek – brazylijski piłkarz grający dla Polski. Zdecydowanie więcej jednak ostatnio przypadków systemowego kupowania zawodników przez bogate kraje, bez żadnych sportowych tradycji.

Spojrzenie ukradkiem

Na igrzyska w Rio Bahrajn wysłał najliczniejszą w swojej historii delegację – 35 zawodników i zawodniczek. Trzy razy więcej niż przy okazji olimpijskiego debiutu w 1984 roku w Los Angeles. Tylko sześcioro z nich (!) urodziło się w Bahrajnie. W reprezentacji znalazło się dziesięcioro Kenijczyków, sześcioro Etiopczyków i pięcioro Nigeryjczyków.

W Rio Bahrajn sięgnął po pierwsze w swojej olimpijskiej historii złoto – bieg na 3000 metrów z przeszkodami kobiet wygrała Ruth Jebet. 19-latka jest nie tylko złotą medalistką, ale także rekordzistką świata.

Urodziła się w Kenii, ale gdy miała 16 lat i seryjnie wygrywała zawody licealne, a także z dobrej strony pokazała się na mistrzostwach świata juniorów, pojawili się przedstawiciele Bahrajnu z propozycją zmiany obywatelstwa. Gdy w Rio wchodziła na najwyższy stopień podium i patrzyła, jak na maszt wciągana jest flaga obcego jej kulturowo Bahrajnu, a z głośników rozległ się hymn tego państwa, być może ukradkiem zerkała na stojącą na stopniu poniżej Kenijkę – Hyvid Jepkemoi. Wiedziała też jednak, że po powrocie do przybranej ojczyzny będzie na nią czekać premia w wysokości pół miliona dolarów. Kenijscy biegacze za złote medale olimpijskie dostawali w nagrodę równowartość 10 tysięcy USD.

Nie inaczej wyglądała reprezentacja Kataru na ostatnie igrzyska. Też była największa w historii – liczyła 38 zawodników (36 mężczyzn i dwie kobiety), a 23 spośród nich przyszło na świat poza Katarem. Łącznie z 11 piłkarzami ręcznymi. To właśnie mistrzostwa świata w piłce ręcznej, które dwa lata temu odbyły się w Katarze, po raz pierwszy zwróciły tak dobitnie uwagę na fakt, iż kraje znad Zatoki Perskiej naturalizację sportowców i kupowanie sobie trofeów uznały za dobry sposób pokazania finansowej potęgi.

Przed półfinałem z reprezentacją Polski piłkarze ręczni reprezentujący Katar poruszali się między dziennikarzami w towarzystwie kilku oficerów prasowych. Każde pytanie o zmianę barw było natychmiast ucinane. Gdy wywiązywało się coś w rodzaju rozmowy, gdyż akurat pracownik biura medialnego był zajęty przerywaniem dialogu kilka metrów dalej, po chwili zjawiał się i interweniował.

Opłaceni nawet kibice

Widokiem szczególnym był Żarko Marković ubrany w bordowy strój katarskiej kadry z emblematami narodowymi. Nad bordową skarpetką z logo „Qatar" można było zobaczyć tatuaż na łydce z konturem Czarnogóry i napisem: „Montenegro".

„Los Angeles Times" reprezentację Kataru w piłce ręcznej nazwał „Zjednoczonymi Narodami Sportu". W bramce Czarnogórzec, jeden skrzydłowy z Chorwacji, drugi z Francji, w środku Kubańczyk. W ataku Bośniak, Syryjczyk i Hiszpan. W 14-osobowej reprezentacji, która pojechała do Rio było 11 obcokrajowców z dziewięciu państw i czterech kontynentów.

W igrzyskach Katarczycy odpadli w ćwierćfinale po porażce z Niemcami, ale rok wcześniej podczas organizowanych u siebie mistrzostw świata zdobyli wicemistrzostwo. Po raz pierwszy w historii rozgrywanego od 1938 roku turnieju, kraj spoza Europy zdobył medal.

Srebro zostało zdobyte w dużej mierze dzięki pomocy sędziów – najwięcej kontrowersji wywołały ćwierćfinały z Niemcami i półfinał przeciwko Polsce – a hale na początku turnieju świeciły pustkami, gdyż piłka ręczna w Katarze popularna nigdy nie była. W fazie pucharowej organizatorzy zaczęli sprowadzać na trybuny opłacanych kibiców – pracujących w Katarze robotników imigrantów.

Od samego początku wspierani byli też przez 60-osobową grupę Hiszpanów. Znani z tworzenia fantastycznej atmosfery na trybunach kibice sprowadzeni zostali do Zatoki Perskiej na koszt katarskiej federacji. Zapewniony mieli pełen wikt oraz opierunek w pięciogwiazdkowym hotelu w Dausze. W zamian mieli z całego serca wspierać katarskich zawodników – nawet w grupowym meczu z Hiszpanią – za pomocą swoich gardeł, bębnów oraz saksofonów.

Istnieje obawa, że raz wyznaczoną drogą Katar będzie podążał dalej, że to wszystko dopiero przedsmak tego, co czeka kibiców w 2022 roku, gdy finały piłkarskich mistrzostw świata zawitają do Dauhy. Piłka ręczna to nie ten sam kaliber co futbol. Za sześć lat kraj znad Zatoki Perskiej faktycznie będzie na ustach wszystkich, na miesiąc stanie się stolicą świata. I nie będzie chciał w mundialu ograniczyć się tylko do roli gospodarza.

Gigantyczne inwestycje w sport to nie tylko fanaberia szejków. To efekt większego planu. Katar chce wykształcić zdrowsze społeczeństwo, dodatkowo atrakcyjne rozgrywki sportowe mogą przyciągnąć fachowców, których Katar pragnie do siebie sprowadzić jak najwięcej. W tamtejszej piłkarskiej Star Leage grali bracia Frank i Ronald De Boer, karierę piłkarską kończył Pep Guardiola, gole strzelali Gabriel Batistuta czy Sonny Anderson. Z Polaków kilka sezonów spędził u Arabów Jacek Bąk. Obecnie największą gwiazdą jest Xavi, który równolegle do gry w Al-Sadd kształci się na trenera w supernowoczesnej Aspire Academy. Szepcze się, że to on może być selekcjonerem reprezentacji Kataru podczas mundialu 2022. Katar równolegle inwestuje także w zachodnioeuropejskie kluby piłkarskie – jest właścicielem Paris Saint–Germain, sponsoruje Barcelonę.

Już w tej chwili w piłkarskiej reprezentacji Kataru widać coraz więcej obcych nazwisk. Rekordzistą pod względem występów w bordowych barwach jest Sebastian Soria, który rozegrał 114 spotkań. Urodził się w Urugwaju, do klubu Al-Gharfa trafił jako 21-latek. Gole w reprezentacji strzela mający japońskie korzenie Brazylijczyk Rodrigo Tabata, w obronie występuje inny Brazylijczyk Luiz Junior, w bramce stoi urodzony we Francji, mający marokańskie pochodzenie Amine Lecomte.

Trudna procedura

Aspire Academy ma placówki w 18 państwach świata – głównie rozwijających się i biednych. Oprócz szkolenia sportowego zapewnia także edukację swoim wychowankom. Jak można przeczytać na stronie internetowej, sprawdzono już ponad milion młodych piłkarzy – głównie z Afryki, Azji oraz Ameryki Południowej. Na każdym kroku podkreślane jest to, że wychowankowie Aspire nie mają być naturalizowani i nie jest to celem akademii. Teoria to jednak jedno, co innego praktyka.

Aspire koncentruje się na futbolu. Złożona w całości z wychowanków akademii drużyna zdobyła w 2014 roku mistrzostwo Azji do lat 19. I faktycznie zgodnie z oficjalną linią nie było w zespole żadnego zawodnika naturalizowanego. Na największą gwiazdę wyrasta gracz hiszpańskiego Villarreal, obecnie przebywający na wypożyczeniu w Sportingu Gijon – Akram Afif. W tym sezonie 19-letni skrzydłowy, powoływany już do pierwszej reprezentacji, rozegrał cztery mecze w hiszpańskiej lidze (niecałe). Urodził się w Dausze, jego ojciec jest byłym piłkarzem z Tanzanii, który karierę kończył w Katarze. Matka pochodzi z Jemenu, rodzice poznali się już nad Zatoką Perską.

Afif zaczynał przygodę z europejską piłką od pobytu w KAS Eupen. Ten klub – w tym sezonie beniaminek ligi belgijskiej – jest własnością Aspire Academy. Najzdolniejsi piłkarze mają uczyć się europejskiej piłki i wyrabiać sobie nazwisko na Starym Kontynencie. Niedawno akademia z Dauhy podpisała umowę także z drugoligowym austriackim LASK Linz. W tej chwili w Eupen występuje 11 zawodników z oddziału Aspire w Senegalu (oraz jeden z katarskiego). Czy jeśli któryś z nich okaże się wielkim talentem, szybko nie zobaczymy go w barwach Kataru?

Zmiana obywatelstwa w piłce nożnej nie jest jednak tak łatwa jak np. w tenisie stołowym. FIFA dość mocno stoi na straży reguł i próbuje nie dopuścić do takich sytuacji, jakie mają miejsce w innych sportach. W dodatku przepisy są wciąż modyfikowane i zaostrzane. W tej chwili rozegranie meczu o punkty (eliminacje oraz finały mistrzostw świata czy kontynentu) powoduje, że piłkarz już nie może zmienić barw narodowych. Było tak chociażby w przypadku Argentyńczyka Mauro Cantoro, który spędził w Wiśle Kraków dziewięć lat i był jednym z najlepszych zawodników naszej ekstraklasy. Gdy jednak pojawiły się głosy, by grał w reprezentacji Polski, okazało się to niemożliwe. Pomocnik miał bowiem za sobą występy (konkretnie dwa) w mistrzostwach Ameryki Południowej do lat 17 i w finałach mundialu U-17.

Występ w meczu towarzyskim nie zamyka drogi do reprezentowania innego kraju. Nawet jednak w takim przypadku procedura nie jest łatwa. Według reguł FIFA zawodnik, który wystąpił w sparingu w barwach jednego kraju, już wtedy musi mieć podstawy do uzyskania obywatelstwa kraju, dla którego chce grać teraz.

Kubańczycy podbijają cenę

Łatwiej wytłumaczyć to na przykładzie. Jermaine Jones na świat przyszedł we Frankfurcie nad Menem. Jego ojciec był stacjonującym w Niemczech żołnierzem amerykańskim, matką była Niemka. Wyjechali do USA, ale po rozwodzie rodziców Jermaine razem z mamą wrócił do Europy. Jones wystąpił trzy razy w reprezentacji Niemiec, ale tylko w meczach towarzyskich. Gdy zgłosili się do niego przedstawiciele amerykańskiej federacji, nie było przeszkód, by zmienił barwy – miał bowiem przez cały czas także amerykańskie obywatelstwo.

Oczywiście może się zdarzyć, że w reprezentacji wystąpi zawodnik, który nie ma żadnych więzów krwi ze swoją nową ojczyzną. By tak się jednak stało, musi przez pięć lat (nieprzerwanie i liczą się tylko lata po 18. roku życia) mieszkać na terytorium nowego kraju. Takimi właśnie przypadkami są przywołani wyżej w tym tekście reprezentujący Katar Rodrigo Tabata czy Sebastian Soria.

FIFA w ten sposób zabezpiecza się przed sytuacjami, by zawodnicy byli „kupowani" do reprezentacji krajów, z którymi nie mają nic wspólnego. Kiedyś Katar chciał, by w jego barwach zagrał Brazylijczyk występujący w Niemczech – Ailton. Bramkostrzelny napastnik trafił na czas, gdy w ataku Canarinhos grali Ronaldo z Romario i nie miał najmniejszych szans na reprezentowanie swojej ojczyzny. FIFA jednak nie zgodziła się na to, by Ailton grał dla Kataru.

W innych sportach przepisy są znacznie bardziej liberalne. Co nie oznacza jednak, że wszystko odbywa się lekko, łatwo i przyjemnie. W siatkówce zmiana obywatelstwa wiąże się z kosztami. Jako przykład niech posłuży historia Kubańczyka Wilfredo Leona, który ma polską żonę i obywatelstwo. W naszej reprezentacji wciąż jednak nie zadebiutował. By tak się stało, jego certyfikat musi przekazać – za odpowiednią opłatą – kubański związek. Faktycznie mamy więc do czynienia ze zwykłym transferem. Działacze tamtejszej federacji nie chcą jednak wydać zgody na to, by Leon grał w biało-czerwonym stroju. Prawdopodobnie skuteczność negocjacji będzie rosła wraz z kwotą, którą Polski Związek Piłki Siatkowej zechce przelać na konto Kubańczyków.

W przypadku siatkówki obowiązuje jeszcze dwuletnia karencja. Czyli zawodnik, który decyduje się na zmianę barw, przez dwa lata nie ma prawa grać w żadnej z reprezentacji – ani starej, ani nowej. Podobne zasady obowiązują w piłce ręcznej. W lekkoatletyce panuje trzyletnia karencja w przypadku tych sportowców, którzy kiedykolwiek wcześniej wystąpili w barwach innej reprezentacji. Jeśli występów nie ma, decyduje jednak tylko kwestia paszportu. Dlatego Katarczycy, czy działacze federacji Bahrajnu wysyłają do Afryki swoich werbowników, by przechwytywać najzdolniejszych juniorów jak najwcześniej.

Dożywotnia pensja

Wciąż najbardziej oczywistym powodem zmiany obywatelstwa są pieniądze. Bajecznie bogate kraje od kilku lat zdecydowanie postawiły na sport. Katarczycy obiecują lekkoatletom dożywotnie pensje w wysokości tysiąca dolarów miesięcznie. Oczywiście poza nagrodami, stypendiami, kontraktami sponsorskimi. Dla Kenijczyków czy Etiopczyków to duże pieniądze. Duże oczywiście w ich ojczyznach, nie w Dausze, Abu Dhabi czy innych metropoliach w regionie. Ale nawet wspomniana pierwsza w historii zdobywczyni złotego medalu dla Bahrajnu Ruth Jabet na co dzień mieszka w kraju urodzenia.

Nie wydaje się, by kupowanie przez Katar, Bahrajn czy Azerbejdżan całych reprezentacji, było możliwe do zatrzymania. Były szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Jacques Rogge mówił w 2012 roku przed igrzyskami w Londynie:– Nie możemy się temu przeciwstawić, to sprawa polityczna. Ale jeśli miałbym szczerze odpowiedzieć, bardzo mi się to nie podoba.

Pierwsze igrzyska ery nowożytnej zostały zorganizowane w 1896 roku w Atenach. W 43 dyscyplinach rywalizowało ponad 240 sportowców. Każdy wyłącznie pod swoim imieniem i nazwiskiem – tylko Węgrzy przysłali reprezentację w takim sensie, w jakim rozumiemy to dzisiaj. Medale (a także wieniec laurowy oraz dyplom) sportowcy zdobywali jedynie w swoim imieniu, a nie dla kraju, z którego pochodzili. Może sport byłby lepszy gdyby tak zostało?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Sytuacja miała miejsce w 2003 roku podczas mistrzostw świata w Paryżu, na finiszu biegu na 3000 metrów z przeszkodami. Zawodnik występujący pod imieniem i nazwiskiem Saif Saaeed Shaheen nie tylko się zagalopował, czyniąc znak krzyża na mecie, ale zapomniał, jakie arabskie imię sobie przybrał przy zmianie obywatelstwa. Musiał sprawdzać swój numer startowy, by zrozumieć, że to on jest wywoływany na podium.

A jednak bogate w ropę kraje wystawiają niemal całe reprezentacje złożone z najemników. Sport stał się dziedziną życia, w której narodowość staniała.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów