Mam przyjaciół i znajomych po różnych stronach sceny politycznej i światopoglądowej. Część z nich uczestniczy teraz w marszach, wykrzykuje przaśne i jakże mało inteligenckie hasło: wyp...dalać, inni usprawiedliwiają niszczenie kościołów czy przerywanie mszy świętych i cierpliwie wyjaśniają, że to wszystko wina hierarchów (i tak dobrze, jeśli nie mówią „panów biskupów"), i że Kościół ponosi słuszną karę za lata narzucania swoich poglądów. Jeszcze inni podkreślają wprawdzie, że są za życiem, ale nie mogą zaakceptować odbierania innym wolności wyboru, nie podoba im się polityczny moment takiej decyzji, albo ludzie, którzy za nią stoją, i dlatego odcinają się od decyzji „z niesmakiem (...) wołając – Fu!" (by zacytować niesamowite słowa Jacka Kaczmarskiego z piosenki „Rejtan, czyli raport ambasadora"). Nie, oni nie idą w marszach, potępiają rozruchy i nawet bronią ludzi modlących się w świątyniach (bo sami też tam często są), ale milczą w tej kluczowej sprawie, uznają, że politycznie może nas ona doprowadzić jedynie do klęski, że przyspieszy proces laicyzacji, więc lepiej tego nie tykać.