Fragment książki "Gajcy. W pierścieniu śmierci"

W domu Gajcych dostrzeżono literackie zainteresowania Tadeusza. I choć pewnie były one typowe dla wrażliwych chłopców w jego wieku, rodzice potrafili wyciągnąć z nich wnioski, bo za milczącą zgodą pozostałych członków rodziny przyznano mu status „świętej krowy", co z mieszaniną czułości i sarkazmu odnotował jego młodszy brat.

Aktualizacja: 16.10.2016 13:39 Publikacja: 16.10.2016 00:01

15-letni Tadeusz Gajcy z rodzicami i bratem

15-letni Tadeusz Gajcy z rodzicami i bratem

Foto: Z archiwum rodziny Gajcych

Naukę Gajcy rozpoczął w pobliskiej Szkole Powszechnej nr 120 przy ulicy Stawki 4/6, która zresztą ocalała z zawieruchy wojennej jako jeden z nielicznych budynków w okolicy. Ponieważ jego wychowaniem zajmowała się głównie babka, szczególny nacisk kładła na jego formowanie religijne, gdyż jej skrytym marzeniem była kariera wnuka jako duchownego. Chłopiec służył do porannych mszy jako ministrant w pobliskim kościele Jana Bożego, co oznacza, że wstawał bladym świtem.

„Babcia moja – wspomina brat Mieczysław – była praktykującą katoliczką i jej ambicją było, żeby chłopcy, Tadeusz i Mieczysław, służyli do mszy. Była chłopką, żywo związaną z wiarą. Cieszyła się wręcz, kiedy rano zbliżała się do jego łóżka i mówiła: „Tadziu, Tadziu!". To znaczy, że trzeba już wstać i iść na prymarię, bo on służył do mszy świętej w małym kościółku na ulicy Bonifraterskiej przy szpitalu bonifratrów. Uroczy kościółek. [...] Taki mały chłopak, ile mógł mieć wtedy lat: dziesięć – jedenaście – dwanaście? A wstawał raniutko i już na szóstą drałował z ulicy Dzikiej na Bonifraterską.

Biskupem ani nawet proboszczem Tadeusz nie został, a wyniki w szkole miał przeciętne, ponieważ oceny bardzo dobre na świadectwie szkolnym kończącym jego edukację w szkole powszechnej w roku 1933/1934 uzyskał wyłącznie ze sprawowania i religii, oceny dobre z geografii i nauki o Polsce współczesnej, historii, rysunków, robót ręcznych, śpiewu i ćwiczeń cielesnych, natomiast język polski, rachunki z geometrią oraz fizykę z chemią zakończył z wynikiem dostatecznym. Analiza rocznych i semestralnych świadectw szkolnych pokazuje nam ucznia, dla którego nauka nie była zajęciem priorytetowym.

Samotne spacery

Czas wolny chłopiec poświęcał na majsterkowanie (choć z robót ręcznych miał na ogół oceny dostateczne), intensywną lekturę oraz grę na organkach i mandolinie (w okresie gimnazjalnym pobierał nawet lekcje gry na tym instrumencie). Sporo czasu spędzał z nim dziadek Zmarzlik, który był co prawda mrukiem, ale wnuka uwielbiał, więc wciągał go w swoją pasję, czyli zwierzęta – miał ogromną kolekcję ich zdjęć, które godzinami oglądali razem. Jak pisze Andrzej Tauber-Ziółkowski, badacz życia i twórczości Gajcego:

„[Tadeusz] wcześnie stawał się samodzielny. Wypuszczał się na pierwsze samotne spacery po Dzikiej, Niskiej i Miłej, docierał do targowiska, szedł na Powązki. Sam wreszcie podążał do ochronki na Freta, gdzie dostawał śniadanie i obiad.

W swej wędrówce mijał codziennie kościół św. Jana Bożego na Bonifraterskiej, przed którym dzielił się swym drugim śniadaniem ze starym żebrakiem wysiadującym u wrót świątyni. Znajomość z nim zawarta przerodziła się wkrótce w obopólną przyjaźń".

Nie jest wykluczone, że on właśnie stał się prototypem jednej z ważniejszych postaci „Misterium niedzielnego" Gajcego – żebraka spod kościoła Świętej Honoraty. Jeśli chodzi o kontakty chłopca z rówieśnikami, nie można powiedzieć, by się do nich rwał.

„Z kolegami z podwórka i z ulicy – pisze Tauber-Ziółkowski – bawił się, ale niezbyt często. W domu i podczas samotnych spacerów było przecież o wiele ciekawiej. Ojciec wciąż kupował lub sam majstrował różne zabawki. W mieszkaniu było nawet »kino domowe« – wielki aparat do wyświetlania przeźroczy. Próbował też Tadeusz wygrywać zasłyszane melodie na kupionych mu przez ojca organkach".

Niezłe stosunki łączyły go za to, mimo różnicy wieku, z bratem Mieczysławem, który zachował wspomnienie wspólnych zakupów, robionych na polecenie mamy:

„Pamiętam, jak chodziłem z bratem po zakupy. Szliśmy ulicą Dziką na plac Parysowski (nie zachował się po nim najmniejszy ślad, dziś w tym miejscu znajduje się hotel Maria i technikum samochodowe – przyp. autora wywiadu). Stało tam pełno kramów z owocami, jarzynami, rybami, pieczywem, mięsem, nabiałem... Krążyliśmy po targu długo, by kupić jak najtaniej zlecone przez mamę, akuszerkę, produkty. Reszta stanowiła bowiem nasze kieszonkowe".

W tych też latach Tadeusz podjął pierwsze próby literackie, które zostały dostrzeżone przez nauczycieli, między innymi podczas uroczystości ukończenia szkoły odczytał napisany na zamówienie kierownika wiersz żegnający siódmoklasistów. Twórczość ta się nie zachowała, gdyż w późniejszych latach została zniszczona przez samego autora. Z przymrużeniem oka opisał ją w „Curriculum vitae":

„[...] pierwszy mój wiersz nie był o wiośnie ani o szkole. Był to drgający żywym i głębokim uczuciem poemat o odkrytej miłości. Mieścił się na wydartej kartce z zeszytu, a napisany został na cmentarzu, na grobowej płycie jakiegoś kupca. Moja droga poetycka nie jest ciekawa. Wiedzie bowiem przez wiele trupów słów, które zostawiały za sobą powalone serca szóstoklasistek. W 13 roku życia przerzuciłem się [więc] na prozę i miałem zamiar obdarzyć świat dziełem o obojętności i uczuciu niesłychanym. Zamierzenie zrealizowałem częściowo. Była to powieść o dzikim zachodzie i dzikich cowboyach i jeszcze dzikszych mustangach łapanych na lasso. Niestety, rzecz nie mogła zostać przeprowadzona do końca, bowiem wskutek sankcji ojcowskich straciłem możność chodzenia do kina, gdzie czerpałem natchnienie. [...] rękopis spaliłem pokropiwszy go uprzednio łzami »gorzkiej goryczy«".

W domu dostrzeżono literackie zainteresowania Tadeusza i choć pewnie były one typowe dla wrażliwych chłopców w jego wieku, rodzice potrafili wyciągnąć z nich wnioski, bo za milczącą zgodą pozostałych członków rodziny przyznano mu status „świętej krowy", co z mieszaniną czułości i sarkazmu odnotował jego młodszy brat. Na niego bowiem spadła część obowiązków, które tradycyjnie należą do starszych braci (bieganie po bieżące zakupy, noszenie węgla i drewna z piwnicy, palenie w piecach).

„Matka, ojciec, ja – wspomina Mieczysław – wyczuwaliśmy jego talent i od początku traktowaliśmy Tadeusza inaczej. Wyrażało się to między innymi w tym, że nigdy nie był obarczany żadną domową pracą".

Po ukończeniu szkoły na Stawkach w 1934 roku Gajcy zdał egzaminy wstępne do prestiżowego państwowego Gimnazjum i Liceum imienia Tadeusza Czackiego, lecz z powodu niskiej oceny ogólnej (dostateczna) nie zmieścił się w limicie miejsc. W tej sytuacji – pod naciskiem religijnej babki – złożył papiery do Gimnazjum Męskiego Zgromadzenia xx. Marianów na Bielanach, gdzie został zaliczony w poczet uczniów na podstawie zaświadczenia o zdanych już wcześniej egzaminach. Była to szkoła szczególna, niereprezentująca może najwyższego poziomu nauczania, ale za to kładąca niezwykle silny nacisk na pielęgnowanie kultu tradycji narodowych. Nie przypadkiem uważano ją za jedno z ważnych środowisk promieniowania myśli prawicowej. Charakteryzuje ją Tauber-Ziółkowski:

„Gimnazjum i Liceum Ojców Marianów było szkołą znaną w stolicy ze swych rygorów. Przy szkole mieścił się internat dla uczniów spoza Warszawy. Sama szkoła, położona wśród zieleni Lasku Bielańskiego, na terenach należących do Zgromadzenia, sąsiadowała z kościołem, w którym znajduje się grób Stanisława Staszica. Złożone jest też tutaj serce króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego, który szczególnie opiekował się tą świątynią, i serce jego matki księżny Gryzeldy. Na terenie należącym do klasztoru znajdowało się także Muzeum Romualda Traugutta".

Na temat zasad obowiązujących w tej szkole pisze Maciej Motas:

„W szkole panował porządek i dyscyplina, uczniom wpajano wartości, dzięki którym mogli być pożyteczni w pracy i służbie dla Polski. W szkolnym regulaminie, którego każdy uczeń uczył się na pamięć, podkreślano: Masz się przygotowywać do wielkich zadań. Należeć masz do tych szeregów społeczeństwa, w których znajdą się chorążowie świetności historycznej Polski, jej kultury, jej najpiękniejszych tradycji, masz być spadkobiercą i budowniczym jej wielkości, godności, szczęścia, pokoju i bezpieczeństwa [...]. Twój dorobek moralny i umysłowy, twoja tężyzna fizyczna, siła twojego charakteru stanie się puklerzem dla Ojczyzny i Państwa Polskiego".

„Fason" wobec rodziców

Gajcy w latach gimnazjalnych również nie był uczniem wyróżniającym się, a jego „krótszą nogą" były matematyka i historia. Uwaga chłopca bardziej skierowana była w tym okresie na sprawy związane ze sportem i zabawą niż na naukę. Spowodowane to było w pewnym stopniu zmienioną sytuacją domową, gdyż prawdopodobnie właśnie w tym czasie Tadeusz przeniósł się wraz z dziadkami do prowizorycznie wykończonego już domu na Marymoncie przy ulicy Międzychodzkiej 27/2. Jego opis zawdzięczamy Józefie Radzymińskiej, która po wojnie odwiedziła w nim jego matkę:

„Zaproszona przez panią Irenę, udałam się do jej domu na Marymoncie [...], w którym w czasie wojny mieszkał Karol. [...] Kamieniczka na Międzychodzkiej obejmuje osiem lokali; zbudowana przed wojną solidnie i masywnie z dochodów cenionego rzemieślnika, jakim był ojciec Karola, prezentuje się okazale, lecz mimo to ma być zburzona wraz z innymi ładnymi domami sąsiednich ulic – Marii Kazimiery i Jana III, gdyż powstać tu ma nowa dzielnica".

Aby nie poddać się typowym dla pisarzy skłonnościom do koloryzowania, warto dodać, że był to dość prosty, by nie powiedzieć surowy, ale za to otynkowany, parterowy budynek czterorodzinny z dachem pokrytym papą. Na każdą rodzinę przypadał pokój z kuchnią, a ponieważ rodzice poety dobudowali sobie – zapewne po jakimś czasie, dzięki pieniądzom z wynajmu – dwa pokoiki na poddaszu (o czym świadczy jedna w tym budynku lukarna), standard i powierzchnia nieruchomości znacznie się powiększyły. Z przodu znajdowały się otoczone siatką grządki, na których uprawiano warzywa. Zachowała się zresztą fotografia poety wraz z ojcem w tym ogródku – ewidentnie pozujących do zdjęcia, bo obaj są w odświętnych, śnieżnobiałych strojach, ale za to z łopatą i miotłą w dłoniach.

W tym domu poeta mieszkał od drugiej połowy lat trzydziestych (o ile przyjmiemy wersję, którą proponuje Tauber-Ziółkowski) aż do wybuchu powstania, rodzice zaś pozostali jeszcze przez kilka ładnych lat w domu przy ulicy Dzikiej. Sytuacja ta zapewne sprzyjała rozluźnieniu rygorów wychowawczych, a zarazem większej samodzielności chłopca. Z czasem bowiem do jego naturalnej żywiołowości dołączyły nowe cechy – powściągliwość emocjonalna i oszczędność w wyrażaniu uczuć, co należało zresztą wówczas do kanonu zachowań młodzieży, formowanej w duchu skautingu. Swobodniejszy upust dawał im jedynie w relacjach z ukochaną babką i młodszym bratem. Wobec rodziców trzymał już jednak uczuciowy „fason".

„Może czasami matka nosiła w sercu cichy żal – dywaguje Mieczysław Gajcy – może po matczynemu oczekiwała cieplejszych gestów. Tadeusz, niezwykle wrażliwy i subtelny, zdawał sobie z tego sprawę. Napisał w wierszu »Żegnając się z matką«: »Jak Ci sercem odpowiem jak źródłem/ wykuty głosem śpiewnym,/ kiedy tłum przerażonych jaskółek/ niosę po ręce lewej,/ jak mych ust niewyczutym graniem/ mam zawołać bohaterski i bliski,/ gdy po mej ręce prawej/ drży ojczyzny pogięta kołyska«.

Nie wydaje się, aby właśnie ten wiersz – powstały w 1943 lub 1944 roku – był dobrym kluczem do wyjaśnienia tych chłopięcych przemian charakteru, bo mówi on przecież o bolesnym brzemieniu męskości, jakie jest dane dwudziestolatkowi, a zatem człowiekowi w wieku poborowym, w czasach okupacji, niemniej zdradza on przynajmniej, że pomiędzy Tadeuszem a jego matką faktycznie istniała przez długie lata jakaś przestrzeń sporu, różnicy zdań lub przynajmniej niedomówień. Wiele jednak wskazuje na to, że akurat w latach gimnazjalnych i licealnych nie chodziło o nic więcej niż zwyczajne odgrywanie przed rodzicami „twardziela", jak przystało na zagorzałego czytelnika „Szarej wilczycy" Jamesa Olivera Curwooda, „Jeźdźca bez głowy" Thomasa Mayne'a Reeda czy „Winnetou" Karola Maya.

Nie zmienia to faktu, że rodzina Gajcych w tym momencie, bo później się to zmieni, stanowiła zwartą i solidarną wspólnotę. Jak wspomina młodszy brat poety:

„W naszym domu panowała duża harmonia pomiędzy rodzicami. Ta silna więź uczuciowa pomiędzy ojcem i matką musiała jakoś rzutować na nas. Wzrastaliśmy w klimacie miłości, ciepła. Wszystko to zostało chyba przefiltrowane przez jego wyobraźnię".

O tym, jak ważną sprawą w życiu poety (zarówno jako chłopca, jak i młodzieńca) były rodzinny dom oraz matka, świadczy napisana przez niego w czasie okupacji „Pieśń nostalgiczna":

[...] był ogród, a w nim dom o dachu niby miedziak,

W ogrodzie stały kwiaty w kolorach jak kredki

I często tęczy gmach jak pióro lekki leciał

I często snom przychylny puszysty śniegu las.

[...] O, tyle już spadło niechętnych, suchych powiek na obraz ten: wychodzi

Nieśmiała drobna postać, a drzwi są ramą barwną

I suchy srebrny włos i srebrny wiatr u głowy

I szara kropla smutku na uchylonych wargach,

I ręka ucząc syna prawd ciemnych i prostych

Opada nagłym pluskiem bezsilna na włosy [...]

Przypomnij, jeszcze ciepłe na oczach spojrzenie

I spływa po powietrzu miękka lilia głosu,

Wodnistą smugę znaczy i imię układa.

Niewdzięczny, ach, niewdzięczny – to była twa matka.

Oczywiście ze strof tych łatwo wyczytujemy ślady jakichś zadrażnień, ale jednocześnie obecna w nich jest silna nuta ekspiacyjna (wyznanie winy nieczułości lub obojętności), co świadczy o żywych i głębokich uczuciach młodzieńca do rodzicielki.

Ponieważ wiersz ten został włączony do tomu poetyckiego, jest jasne, że Gajcy chciał mu nadać charakter publicznej spowiedzi. O skali przywiązania Tadeusza do matki świadczy również napisana w 1938 roku wyznawcza „Droga życia", w której zakończeniu czytamy:

„Matko! Słowa Twoje niosłem w sobie wytrwale. Zapomniałem tylko o jednym: s a m stałem się demagogiem, prorokiem błędnym, na próżno wołającym do rzesz.

Zwiodłem samego siebie".

Oba te teksty sporo mówią o wrażliwości Gajcego i roli, jaką w jego życiu odgrywały relacje z bliskimi, a zapewne także i z bliźnimi. Poświadczają o tym także ciepłe wspomnienia, jakie zachowali o Tadeuszu koledzy z gimnazjum, a później z liceum, znajdującego się w tej samej szkole, do którego dostawali się na podstawie tak zwanej małej matury (choć akurat ich rocznik miał pecha, bo przypadła na czerwiec 1939 roku, więc edukację licealną mieli nietypową). Wspomina Kazimierz Dybowski:

„Nigdy go sobie nie wyobrażałem jako pisarza. Był dowcipny, był wysportowany, no fajny chłopak pod każdym względem".

Z lekkim zabarwieniem lirycznym opisuje go Bronisław Jacoń, późniejszy towarzysz broni z podziemia:

„Tadeusz był bardzo dobrym kolegą. Koleżeński, uczynny, [...] łatwy w kontaktach, życzliwy, pomagający. [...] Był żywym chłopakiem, więc grał w piłkę, nie był [...] zamknięty w sobie. Natomiast trzeba powiedzieć, że się wyróżniał posturą filozoficzną. Pamiętam, jak siedzi na ławce, wcinając drugie śniadanie – zgubiony, jakby się wyobcował na chwilę. To go chyba zresztą cechowało przez cały czas".

Inne spostrzeżenia dorzuca Bogdan Turkiewicz:

„Tadzik nie miał kłopotów z nauką. Tyle że wolał przedmioty humanistyczne od ścisłych. No i kochał sport. Chętnie grywał w siatkówkę i piłkę nożną. Lubił kino. Szczególnie zwariowane komedie z braćmi Marx. Kieszonkowe wydawał również na pączki, po które jeździł do cukierni Zagoździńskiego na Wolską róg Syreny".

Szkoła, która zniszczyła życie

Wbrew pozorom przyszły poeta nie czuł się jednak dobrze w swojej szkole, ponieważ, jak zwierzył się po latach Danucie Hanusz-Ambroziewicz, przyjaciółce z kompletu polonistycznego, zostawiła na jego psychice ślad głębokiej, nieusuwalnej traumy. Nie wiemy, co się w niej stało, bo mimo natarczywych dociekań koleżanki nigdy nie chciał tego wyjaśnić, ale wyznanie, że „szkoły nienawidził, bo zniszczyła mu życie", nasuwa jak najgorsze przypuszczenia.

Do tych wspomnieniowych migawek warto dorzucić jeszcze jedną – z patriotycznej uroczystości celebrowanej z wielkim hukiem przez ojców marianów w 1938 roku. Jak się wydaje, rzuca ono pewne światło na późniejsze prawicowe wybory polityczne poety, których znaczenie niekiedy się minimalizuje, podczas gdy wiele wskazuje na to, że ich korzeni należy szukać już w jego szkole, będącej kolebką myśli narodowej.

„On był wielkim patriotą – wspomina kolegę Dybowski – między innymi wzięliśmy [obaj] udział w dwóch uroczystościach, można powiedzieć, historycznych. Sprowadzono do Polski z Francji prochy generała [Edmunda] Taczanowskiego, powstańca styczniowego, i wówczas delegacja naszej szkoły, to znaczy nasza klasa ze sztandarem, poszła na ten pogrzeb do kościoła garnizonowego na ulicy Długiej, a stamtąd cały ten pochód przeszedł na cmentarz Powązkowski. Nieśliśmy z Tadeuszem sztandar i często się zmienialiśmy, bo ciężko było i kawał drogi. W każdym razie to była uroczystość, którą pamiętam do dnia dzisiejszego".

Dokonana przez Andrzeja Taubera-Ziółkowskiego ewidencja i analiza lektur szkolnych, jakie aplikowano uczniom wszechnicy na Bielanach, świadczy o opieraniu edukacji młodzieży na kulcie przeszłości, w tym dziejów dawnych, gdy kształtowała się polska państwowość. Szkoła głosiła także apologię męstwa, odwagi i gotowości do złożenia życia na polu chwały. Dość wspomnieć „Bogurodzicę", „Pieśń o Rolandzie", „Wandę" Cypriana Kamila Norwida, „Na zamku rycerskim" Tadeusza Jeske-Choińskiego, „Alpuharę" Adama Mickiewicza, „Zbroję Zawiszy" Kazimierza Tetmajera czy „Talizman" Waltera Scotta, by jasno sobie uświadomić dalekosiężny cel takiej edukacji. Co zresztą, jak się okazało, dało niezłe rezultaty, bo prawicowa młodzież w czasie okupacji wykazywała się dużą brawurą.

Fragment książki Stanisława Beresia „Gajcy. W pierścieniu śmierci", która ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne. Śródtytuły od redakcji

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Naukę Gajcy rozpoczął w pobliskiej Szkole Powszechnej nr 120 przy ulicy Stawki 4/6, która zresztą ocalała z zawieruchy wojennej jako jeden z nielicznych budynków w okolicy. Ponieważ jego wychowaniem zajmowała się głównie babka, szczególny nacisk kładła na jego formowanie religijne, gdyż jej skrytym marzeniem była kariera wnuka jako duchownego. Chłopiec służył do porannych mszy jako ministrant w pobliskim kościele Jana Bożego, co oznacza, że wstawał bladym świtem.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków