Rodzina krajów cywilizowanych, jak kiedyś nazywaliśmy się w prawie międzynarodowym, uznawała do tej pory jego legitymizację. Wiadomo było, że wybory były fałszowane, że parlament był nieprawdziwy, że opozycja i krytycy poddawani byli represjom, nawet przyznawano, że „Łukaszenko jest ostatnim dyktatorem w Europie", ale stosunki z Białorusią były zawsze wypadkową stosunków z Rosją, a jeśli można Putinowi na tyle pozwalać, to czemu nie jego koledze z Mińska. Teraz jednak ludność, obywatele, społeczeństwo obywatelskie, czy jak nazwiemy te setki tysięcy miłych ludzi, masowo zaprotestowali przeciwko fałszowaniu wyborów prezydenckich i domagają się, jak to się w Polsce mówiło 40 lat temu, „podmiotowości". Unia Europejska i Stany Zjednoczone mają doskonałą okazję, by zadziałać, ale został im tylko tydzień.

Byłoby tak miło – i symbolicznie – gdyby to Polska stanęła na czele wojny dyplomatycznej w obronie demokracji na Białorusi. Należy właściwie tylko ogłosić, że w świetle sfałszowanych wyborów nie uznajemy wyborów prezydenta. Nie chodzi tu o niejasne stwierdzenia, o wysyłanie wyrazów poparcia dla ludu ani o dogadywanie się z Rosją. To „tylko" z poprzedniego zdania oznacza, że konsekwencją nieuznania legitymizacji prezydenta Łukaszenki powinno być odwołanie wszystkich ambasadorów – w zharmonizowany sposób – jako że są akredytowani przy prezydencie, który za tydzień nie będzie już uznawany.

Od razu odpowiem, że w dyplomacji zdarzały się nawet bardziej nietypowe postępowania, stosowane zwłaszcza wtedy, kiedy typowe nie działały. Unia i Stany (które i tak nie mają tam w tym momencie ambasadora) mogą postawić Łukaszence nieprzyjemne, ale realne żądania, np.: zezwolenia na przyjazd komisji ONZ ds. badania tortur, komisji OBWE ds. badania przestrzegania wypełniania porozumień helsińskich z 1975 r. (po to całe OBWE istnieje); zaprzestania blokowania internetu i niezależnych źródeł informacji; zgody na swobodne działanie szanowanej organizacji praw człowieka Wiasna. Mogą to być takie żądania, albo podobne, których na pewno Białorusini wymyślą jeszcze więcej. Jak do tej pory Zachód uznał, żeby za to, co robi reżim, ukarać kilka tuzinów wyższych urzędników państwowych (ale nie samego Łukaszenkę) zakazem jeżdżenia do swoich, cywilizowanych krajów. Tak jakby im w głowie teraz było jeżdżenie na wakacje do Hiszpanii. Te indywidualne sankcje były wymyślone kiedyś, żeby ukarać różnych oligarchów i polityków bliskich Putinowi. Miały to być sankcje dodatkowe do tych klasycznych, ograniczających dostęp do bankowości i gospodarki – nie poszczególnych osób, ale państwa. Z czasem jednak Rosja Putina doszła do wniosku, że są mniej bolesne, a Unia i Stany, że takie rozwiązanie im się opłaca, bo stwarza mniej problemów, m.in. pozwala uniknąć awantury z firmami lobbującymi na rzecz gazociągu Nord Stream 2.

Polska ma kilka powodów historyczno-rocznicowych, żeby stanąć na czele obrony demokracji na Białorusi. 81 lat temu, 23 sierpnia 1939 r. ZSRS i Niemcy zawarły porozumienie ponad głowami Polski i państw bałtyckich, co doprowadziło 1 września do agresji Niemiec na Polskę, a 17 września do wkroczenia armii sowieckiej na wschodnie tereny naszego kraju, dziś wchodzące w skład Białorusi. Nieprzyjemnie by było, gdyby się okazało, że ktokolwiek negocjuje z Rosją ponad głowami Białorusinów. I właśnie obchodzimy 40. rocznicę powstania Solidarności, która była początkiem obalania komunizmu i demokratycznej transformacji. Tyle że Białoruś się na to nie załapała. A jeśli 10 września Zachód uzna de facto dyktaturę na Białorusi, to da Putinowi wolną rękę do podjęcia dalszych kroków na naszą niekorzyść.