Krzysztof Ziemiec: Edukacja, głupcze!

Potyczki słowne na Twitterze są często irytujące, ale bywają też pouczające.

Aktualizacja: 10.07.2016 07:49 Publikacja: 10.07.2016 00:01

Krzysztof Ziemiec: Edukacja, głupcze!

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

Użytkownicy serwisu doskonale wiedzą, o czym piszę, reszcie podpowiem, że chodzi o wirtualną wymianę zdań i opinii, która po jakimś czasie przeradza się w niekontrolowaną lawinę anonimowych często komentarzy, a potem, bywa, również insynuacji czy obelg. Obrażania tam coraz więcej i nijak nie powstrzymają tego żadne akcje typu „Hejt stop". Im ktoś bardziej obserwowany, tym mocniej zostaje znokautowany.

Mnie spotkało to nieraz. Ostatnio zaczęło się niewinnie, od – moim zdaniem – całkiem zasadnej opinii, że kolejne nawałnice pokazują dobitnie, iż w mieście pewne gatunki drzew po prostu nie powinny rosnąć. Wyraziłem nadzieję, że zdanie na ten temat zmienią też ci, którzy mianują się obrońcami przyrody i gotowi są ginąć za niemal każde drzewko. Zaznaczyłem, że chodzi o miasto, a nie o lasy, puszcze czy parki, że myślę o topolach. Nic to: zwyzywano mnie od pisowskiego podnóżka ministra Szyszki, któremu marzy się wycinanie całej zieleni w miesicie. Cokolwiek bym napisał, twitterowy lud i tak miał na ten temat swoje zdanie.

Nie liczą się słowa, argumenty i okoliczności. Jest tylko moja znana z góry prawda i nic poza tym. To w skali mikro. Skala makro to gigantyczna złość jednych na drugich i coraz większe, a zarazem ocierające się o absurd sekty. Kiedy jedni „budują fundamenty pod przyszłe porozumienie", inni „zasypują dzielący nas rów". A efektów i tak brak. Na dłuższą metę tak się nie da żyć pod jednym dachem.

Kiedyś musi przyjść jakieś otrzeźwienie. Jak, w jakich okolicznościach? Jak ten proces rozpocząć? Jak sprawić, by część największych zatwardzialców i zapalczywców zaczęła myśleć w kategoriach dobra wspólnego i racji stanu? Co podać choremu, by otrzeźwiał?

Profesor Andrzej Zybertowicz rozpoczynając dyskusje o wspólnym i przyjaznym państwie podczas Kongresu Polska Wielki Projekt, przyznał, że minimum, które musi nas łączyć przy „wspólnym stole", to uznanie znaczenia chrztu i chrześcijańskich korzeni naszego państwa. Czy jednak rzeczywiście wszyscy gotowi są przyznać mu rację?

Wyzbyłem się nadziei, że tym, co może nas połączyć, są wyznawane przez ogół wartości. Grupa naszych rodaków nie podziela ich i nie wyznaje. A przypadek laicyzującej się szybko Europy pokazuje, że mimo silnej pozycji polskiego Kościoła te procesy mogą się tylko pogłębiać. Zresztą potencjalna „domowa wojna" światopoglądowa i tak wisi na włosku.

A może rację ma Rafał Ziemkiewicz, który widząc niszczący potencjał tych zabójczych rytualnych podziałów, ma nadzieję, że tym, co nas może połączyć, jest wspólny interes? Na potrzeby czytelników „Plusa Minusa" nazwę to bardziej eufemistycznie niż red. Ziemkiewicz w Klubie Ronina: może wystarczy zrozumienie, że istnieje ktoś, kto nas oszukuje i okrada? Tym kimś jest dzisiejsza, coraz bardziej oderwana od rzeczywistych problemów, Bruksela i jej akolici.

Nawet jednak, jeśli ten sposób myślenia jest słuszny, niekoniecznie może doprowadzić do wypracowania wspólnej płaszczyzny: interesy poszczególnych warstw i klas społecznych są na tyle rozbieżne, że zamiast ewentualnego zjednoczenia rozmowa o interesach zakończyłaby się ogólnonarodową bitwą. Zaangażowałyby się w nią wielkie koncerny medialne, skazując jedną ze stron na porażkę, tym bardziej że Polacy wciąż należą do czołówki narodów najbardziej entuzjastycznie nastawionych do integracji europejskiej.

Więc co nam pozostaje? Czy wykażę się zbytnią naiwnością, jeśli powiem: edukacja? Czy wykształcony i wiedzący coś o świecie człowiek potrafi nie tylko rozmawiać, ale i zrozumieć argumenty przeciwnika? Niekoniecznie zgadzać się z nim, ale choć go wysłuchać? Czyż to nie brak wiedzy pozwala na manipulacje, rodzi napięcia i buduje ekstremizmy?

Warunek jest jeden: musi to być wiedza, a nie umiejętności, „knowledge", a nie „skills". To, że ktoś potrafi doskonale poruszać się po internecie i biegle włada językami, nie wystarczy, by uczestniczyć w takiej dyskusji i procesie budowania, a nie niszczenia.

Ale żeby tak się stało, gruntownie musiałaby się zmienić polska szkoła i cały system edukacji. Nauczyciele muszą wymagać myślenia. A fakt, że nasze dzieci uczą się coraz więcej, że w wieku nastu lat zdają takie egzaminy, jakim była kiedyś nasza matura, że mamy w Polsce coraz więcej magistrów, niestety nie oznacza, że wśród nich jest coraz więcej Einsteinów czy bodaj Jobsów.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Użytkownicy serwisu doskonale wiedzą, o czym piszę, reszcie podpowiem, że chodzi o wirtualną wymianę zdań i opinii, która po jakimś czasie przeradza się w niekontrolowaną lawinę anonimowych często komentarzy, a potem, bywa, również insynuacji czy obelg. Obrażania tam coraz więcej i nijak nie powstrzymają tego żadne akcje typu „Hejt stop". Im ktoś bardziej obserwowany, tym mocniej zostaje znokautowany.

Mnie spotkało to nieraz. Ostatnio zaczęło się niewinnie, od – moim zdaniem – całkiem zasadnej opinii, że kolejne nawałnice pokazują dobitnie, iż w mieście pewne gatunki drzew po prostu nie powinny rosnąć. Wyraziłem nadzieję, że zdanie na ten temat zmienią też ci, którzy mianują się obrońcami przyrody i gotowi są ginąć za niemal każde drzewko. Zaznaczyłem, że chodzi o miasto, a nie o lasy, puszcze czy parki, że myślę o topolach. Nic to: zwyzywano mnie od pisowskiego podnóżka ministra Szyszki, któremu marzy się wycinanie całej zieleni w miesicie. Cokolwiek bym napisał, twitterowy lud i tak miał na ten temat swoje zdanie.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów