Na początku lipca 2016 roku na przedmieściach Minneapolis Philando Castile umierał w swoim samochodzie postrzelony siedem razy przez policjanta. Śmierć czarnoskórego mężczyzny relacjonowaną na żywo przez jego partnerkę obserwowały na Facebooku miliony ludzi na całym świecie. Cztery dni po tym tragicznym zdarzeniu lokalni aktywiści ruchu Black Lives Matter, walczącego o prawa Afroamerykanów, zorganizowali protesty przed posiadłością gubernatora stanu Minnesota.
W tym samym czasie w innej części miasta, przed posterunkiem policji, na którym służył funkcjonariusz odpowiedzialny za śmierć Castile'a, odbyła się druga manifestacja. Skrzyknęła ją tajemnicza grupa działająca na Facebooku pod nazwą Don't Shoot. W proteście wzięło udział kilkadziesiąt osób oskarżających policję o brutalność w stosunku do czarnoskórych obywateli. Członkowie Black Lives Matter zaskoczeni tym, że nieznane im wcześniej ugrupowanie równolegle organizuje w mieście demonstrację, postanowili mu się przyjrzeć. W tym celu skontaktowali się z administratorami profilu polubionego przez ponad 250 tys. osób. Na pytanie, z kim współpracuje ich grupa, odpisali, że między innymi z Partią Zielonych i ze związkami studenckimi. Problem w tym, że żadne z tych stowarzyszeń nie słyszało o Don't Shoot. Aktywiści ustalili, że portal został zarejestrowany w małym miasteczku w stanie Illinois. Tam również nie było po nim śladu. Dopiero dwa lata później dziennikarze CNN odkryli, że grupy nie założyli Amerykanie, lecz rosyjscy trolle – internetowi prowokatorzy – działający w Petersburgu. To tylko jedno z wielu działań Kremla, których celem jest zaostrzanie podziałów rasowych w USA.