Byliśmy skazani na wojny o granice

Ustępując po kolei Niemcom, Czechom, Litwinom, Ukraińcom, mielibyśmy Królestwo Kongresowe powiększone o część Małopolski. Państwo bez Suwałk, Sejn, Lubelszczyzny i Podlasia. Polska byłaby strzępem państwa.

Publikacja: 21.06.2019 17:00

W Belwederze dyskutowali profesorowie: (od lewej) moderator Włodzimierz Suleja (IPN, Uniwersytet Wro

W Belwederze dyskutowali profesorowie: (od lewej) moderator Włodzimierz Suleja (IPN, Uniwersytet Wrocławski), Grzegorz Nowik (Polska Akademia Nauk), Janusz Odziemkowski (UKSW w Warszawie), Waldemar Rezmer (Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu), Bogusław Polak (Politechnika Koszalińska), Karol Olejnik (Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu)

Foto: materiały prasowe, Robert Gardziński

Walka o granice 1918–1919" – to temat już 11. debaty belwederskiej zorganizowanej przez Kancelarię Prezydenta RP i Instytut Pamięci Narodowej. Historycy dyskutowali o sytuacji dopiero co odrodzonej Polski, która była zmuszona do rozpoczęcia wojen na kilku frontach jednocześnie. A była to wyłącznie zapowiedź znacznie poważniejszego konfliktu, który miał przyjść ze wschodu, ze strony bolszewików. Debatę historyków zainicjowali wystąpieniami doradca prezydenta Bogusław Winid oraz prezes IPN dr Jarosław Szarek.

Bogusław Winid, doradca prezydenta

Zaczniemy zaraz 11. już debatę historyków w Belwederze. Nasze dyskusje dotarły do najbardziej interesujących, kulminacyjnych momentów. Podczas ostatniego spotkania rozmawialiśmy o procesie odbudowy odradzającego się państwa polskiego, kształtowaniu się różnych ośrodków władzy. Dzisiejsze spotkanie ma dotyczyć polskiej walki o pamięć, niepodległość i granice.

Sto lat temu czerwiec 1919 roku był dla nas dobry. Zatrzymaliśmy ofensywę ukraińską pod Czortkowem. Wilno, Nowogródek, Grodno i Pińsk były już w rękach polskich. Trochę gorzej szło nam w Paryżu, gdzie Niemcy zgłaszali swoje wątpliwości jeszcze przed 28 czerwca [podpisaniem traktatu wersalskiego – red.]. Ale generalnie czerwiec był dobrym momentem. Dlatego bardzo się cieszymy, że są z nami znakomici historycy, którzy przybliżą nam te wydarzenia.

Dr Jarosław Szarek, prezes IPN

Przed stu laty warszawiacy opowiadali taki dowcip: Jakie jest największe państwo na świecie? To Polska, bo to państwo nie ma granic. Te granice trzeba było dopiero wywalczyć. Cena ich utworzenia, oparta na żołnierskim trudzie i krwi, będzie przedmiotem naszej dyskusji. A zagrożenia były potężne. To największe, czyli bolszewizm ze wschodu, miało dopiero nadejść.

Ale były też inne zagrożenia. Gdy popatrzymy na statystyki poległych, to zdumiewa, jak ogromna jest liczba żołnierzy, którzy zmarli nie w wyniku ran i walki, ale w wyniku chorób, które w tym czasie pokonywały niejedną dywizję. Codziennie traciliśmy jednego żołnierza, co dla odradzającego się państwa było ogromnym ciężarem. Do tego można by wymieniać ówczesną biedę, system prawny, brak uzbrojenia... Ale nasi przodkowie podjęli ten wysiłek i stworzyli niepodległe państwo. Oni tego dokonali i dlatego byli tak związani z tym państwem. A kiedy 20 lat później przyszło kolejne dramatyczne wyzwanie, nikogo z nich nie zabrakło. Musimy dbać, żeby ta wiedza trafiła również do najmłodszego pokolenia, żeby nie pozostawali obojętni.

Prof. Włodzimierz Suleja, moderator

Mówimy o kluczowym roku z punktu widzenia formowania się państwa, budowy granic. Rok 1919 rzeczywiście za takowy możemy uznać. Choć oczywiście rok 1920 okazał się w sumie tym decydującym, ze względu na wojnę polsko-bolszewicką, ale to nie umniejsza znaczenia tego, co działo się wcześniej. Chcemy mówić o najrozmaitszych zagrożeniach i o wysiłku militarnym, który przełożył się na ostateczny kształt państwa.

Formalne zatwierdzenie tego zaangażowania na drodze dyplomatycznej nastąpiło dopiero w roku 1923. Ale skoncentrujemy się na roku 1919 z tego względu, że skala problemów, które wtedy się pojawiły, była rzeczywiście olbrzymia. Rozpoczniemy od przedstawienia sytuacji z przełomu lat 1918 i 1919. Mamy starcie z Ukraińcami, którego nie dało się zakończyć tak szybko, bo konfliktów przybywało. Wielkopolska staje się punktem zapalnym, choć z pozoru mogłoby się wydawać, że na początku dogadujemy się z Niemcami. Pojawia się też pytanie, kto tak naprawdę chciał wzniecić powstanie, bo w Wielkopolsce była beczka prochu – potrzebna była jeszcze iskra. I powstanie wybuchło w bardzo dobrym momencie, kiedy Niemcy mieli swój problem wewnętrzny w Berlinie. Pojawia się następne zagrożenie, które wypływa na odcinku niespodziewanym –polsko-czeskim.

W końcu mamy też to zagrożenie fundamentalne, czyli bolszewików. Choć do połowy 1919 roku w odczuciu Polaków główne niebezpieczeństwo grozi ze strony Niemiec. Bolszewicy nie są może lekceważeni, ale na pewno nie są doceniani. A są przecież zagrożeniem, które w 1920 roku okazuje się śmiertelne.

Prof. Janusz Odziemkowski: Brylantami na Lwów

Początek był niezmiernie trudny. Mamy państwo, które nie ma skarbca, wojska, własnego systemu prawnego i spójnej komunikacji. Można długo wymieniać. Państwo to ma może zapał, ale też nie całego społeczeństwa. Kraj jest kompletnie wyczyszczony z pieniądza, zapasów, surowców, maszyn, fachowców, żywności. Rolnictwo leży w ruinie, grożą głód, epidemie, brak lekarzy – w Europie szaleje wówczas hiszpanka. I to tworzące się dopiero państwo, zamiast skupić swój wysiłek na odbudowie wewnętrznej, jest zmuszone od samego początku toczyć wojny.

Państwa polskiego jeszcze nie ma na mapie, a już się zaczyna wojna polsko-ukraińska o Lwów. Front rośnie i pochłania wszystkie siły tworzącego się w bólu i trudzie wojska. Po zaborcach przejmujemy co prawda broń, ale w większości jest przestarzała, wystarczająca na uzbrojenie mniej więcej 60. tys. żołnierzy. W kraju nie wytwarza się ani jednego pocisku, ani jednego działa, karabinu. Zapasy amunicji odziedziczone po Niemcach i Austriakach wystarczą – patrząc na to w kategoriach I wojny światowej – na stoczenie jednej dużej bitwy. Jednak w całym kraju prasa pisze, że we Lwowie giną na barykadach kobiety i dzieci, broniąc miasta wiecznie wiernego Rzeczypospolitej. Jak tylko powstaje jakiś ochotniczy oddział, w większości od razu jest wysyłany pod Lwów.

Żołnierz, który szedł na front ukraiński, to często uczeń szkolny, student, młody człowiek nieprzygotowany do ogromnego wysiłku fizycznego. Skojarzyło mi się to z powstaniem warszawskim. Mówimy, że wtedy, w 1944 roku, strzelaliśmy brylantami do Niemców. A kto ginie na froncie polsko-ukraińskim? Ilu tam jest przyszłych inżynierów, naukowców, ilu mogło mieć piękną przyszłość?

Po zakończeniu I wojny jest też inny problem wiszący nad Polską – powrót niemieckiej armii przez nasze terytorium. Było to ponad 200 tys. dobrze uzbrojonych żołnierzy, już ogarniętych fermentem rewolucyjnym, a przez to jeszcze bardziej niebezpiecznych. W listopadzie odbywa się rozmowa Józefa Piłsudskiego z niemiecką Radą Wojskową w Warszawie. Ta próba była na szczęście udana. Jednak gdzieś na zachodzie pozostaje jeszcze nieartykułowane niebezpieczeństwo niemieckie. Z jednej strony wiadomo, że musimy się upomnieć o Poznańskie – to kolebka naszego państwa. Z drugiej – że nie ma w Niemczech żadnego przyzwolenia, aby temu kadłubkowemu państwu polskiemu cokolwiek oddawać.

Nasuwa się proste pytanie: mieliśmy tyle wojen w 1919 roku, czy mogliśmy ich uniknąć? Oczywiście, że mogliśmy. Ustępując po kolei Niemcom, Czechom, Litwinom, Ukraińcom. Mielibyśmy wtedy Królestwo Kongresowe powiększone o część Małopolski. Państwo bez Suwałk, Sejn, Lubelszczyzny i Podlasia, bo tam swoją granicę przeprowadzali już Ukraińcy. Tych wojen można było uniknąć, tylko czym byłaby Polska? Strzępem państwa. Ani nie odpowiadało to naszym oczekiwaniom jako narodu, ani nie wróżyło dobrze na przyszłość, bo takie państwo nie miałoby szans na przetrwanie. Byliśmy skazani na wojny, ale i tak wszystkie te konflikty były w zasadzie niewielkimi wojenkami w porównaniu z tym, co groziło nam ze wschodu.

Prof. Waldemar Rezmer: Wyprawa na Wilno

Na przełomie 1918 i 1919 roku wybuchł konflikt polsko-litewski. Na szczęście jeszcze w tym momencie był to konflikt bezkrwawy, co zmieni się za kilka miesięcy. Ale już wtedy następuje bardzo widoczna rywalizacja między Polakami a Litwinami o Wileńszczyznę. Dla świadomego Polaka nie do pomyślenia było, żeby w odrodzonej Rzeczypospolitej nie było historycznych ośrodków, do których z całą pewnością zaliczano Wilno. Z kolei Litwini nie wyobrażali sobie, że odtworzone państwo litewskie będzie pozbawione Wilna. Było naturalne zderzenie tych aspiracji politycznych, terytorialnych.

Z tym że jest to grudzień 1918 roku – Polacy tworzą dopiero swoje siły zbrojne, na początku jako samoobronę, później, zgodnie z decyzją Józefa Piłsudskiego, stają się one częścią Wojska Polskiego. Ale nadal czynnikiem dominującym jest niemiecki garnizon Wilna, który wyjeżdża dopiero 1 stycznia 1919 roku. Od wschodu podchodzą natomiast jednostki sowieckiej Armii Zachodniej, które obrały kierunek na Wilno. Walki, jakie się rozpoczynają najpierw na przedpolach Wilna, a potem w samym mieście, według mnie są początkiem wojny polsko-sowieckiej, bo wtedy właśnie po raz pierwszy zetknęli się żołnierze dwóch regularnych armii.

Prawdopodobnie to wspólne zagrożenie ze strony sowieckiej i niepewność co do intencji wroga sprawiły, że rywalizacja polsko-litewska aż do wiosny 1919 roku ma charakter propagandowo-polityczny. A nawet jest wiele przykładów współdziałania w walce z oddziałami Armii Czerwonej, które już otrzymały wytyczne dalszego marszu na ziemie polskie. Wtedy potrafiliśmy współdziałać, ale kiedy w kwietniu 1919 roku odzyskujemy Wilno, zaczynają się zatargi – jak rozgraniczyć Rzeczpospolitą i nowe, tworzące się właśnie państwo litewskie?

Poza tym zajęcie Wilna było dość nieoczekiwane. Wiosną 1919 roku prasa, szczególnie endecka, bez przerwy atakuje Piłsudskiego, że zaniedbuje Lwów, gdzie nasi rodacy giną. Warszawa nie pomaga. A naczelny wódz, zamiast odpowiedzieć na te apele, prowadzi wyprawę na Wilno. Trzeba było niezwykłej wizji tego, co może się wydarzyć nie tylko za tydzień, ale w stosunkowo dalekiej przyszłości. Dzisiaj wiemy, że to było słuszne posunięcie, ale z punktu widzenia sytuacji wewnętrznej kraju bardzo ryzykowne.

Prof. Grzegorz Nowik: Fortel wart Zagłoby

Kiedy 11 listopada podpisywano rozejm w Compiegne, w tej pustce, która się wytworzyła po upadku imperiów: rosyjskiego, austro-węgierskiego i niemieckiego, rozpoczęły się dziesiątki konfliktów. Od Finlandii aż po Grecję, Turcję czy nawet republiki kaukaskie – każde państwo walczyło z każdym. Nie jesteśmy na tym obszarze wyjątkiem. Wszystko, co gotowało się od XIX wieku, w okresie odrodzenia narodowego i kształtowania nacjonalizmów, wybuchło z ogromną siłą na jesieni 1918 roku.

O Lwów walczy samotnie społeczność polska. Ale przecież Lwów jest również centrum odrodzenia narodowego Ukraińców. Jest ich tam niewielu, zaledwie kilka procent, niemniej to tam mają siedzibę najważniejsze organizacje ukraińskie. I tak jak my w powstaniu styczniowym, tak Ukraińcy w 1918 roku powołują rząd, prezydenta, tajne państwo.

Nie udaje nam się uniknąć też kolejnych starć – po Ukrainie przychodzi powstanie wielkopolskie, które trwa aż do rozejmu w Trewirze w lutym 1919 roku. Następnie mamy konflikt z Czechosłowakami, którzy uzgodnili z Francuzami, że ich państwo zostanie odtworzone w historycznych granicach Korony św. Wacława. Roszczą sobie zatem pretensje do całego Śląska Cieszyńskiego, mimo że wciąż obowiązuje ich umowa z Polską z 5 listopada 1918 roku, kiedy to zdecydowano o podziale nawet na gminy i poszczególne miasta między przyszłe państwa! Niestety, uśpieni tym porozumieniem pozwoliliśmy na to, żeby oddziały polskie formowane w Księstwie Cieszyńskim poszły pod Lwów. W tym czasie Czesi, posługując się fortelem wartym Zagłoby, żądają opuszczenia Śląska Cieszyńskiego przez polskie wojsko i administrację.

Na przełomie maja i czerwca 1919 roku dokonuje się natomiast największa operacja logistyczna Wojska Polskiego – utworzenie frontu przeciwniemieckiego. Aż dwie trzecie żołnierzy zostaje przerzuconych ze wschodu na zachód w obawie, że Niemcy nie podpiszą traktatu wersalskiego i wprowadzą w życie operację „Wiosenne słońce", która miała na celu zniszczenie odradzającego się państwa polskiego. Potencjalnie tworzy się najważniejszy front, gdzie trzeba oszacować, z której strony nadejdzie atak, gdzie skoncentrować wojska.

Prof. Karol Olejnik: Wielkopolskę uratowano w Trewirze

Padło tu stwierdzenie, że odradzająca się Polska była wyniszczona, jednak trzeba podkreślić, że nie cała. W Wielkopolsce wojny nie było. Rolnictwo funkcjonowało tu lepiej niż w Anglii. Wielkopolanie znajdywali się w granicach dobrze funkcjonującego państwa niemieckiego, które mimo przegranej wojny nadal było sprawne pod względem urzędniczym. Ponadto państwo niemieckie wspierało Wielkopolskę przede wszystkim artykułami przemysłowymi, węglem. Natomiast region ten zaopatrywał wyniszczone Niemcy w żywność. Są to świadczenia wzajemne. Nie ma się zatem co dziwić, że politycy wielkopolscy trzy razy zastanawiali się nad tym, czy wszcząć awanturę wojenną, czy nie.

Powstanie wzniecili głównie ci, którzy przyszli z frontu, byli żołnierzami pruskimi i chcieli wrócić do swojego Poznania, ale zastali stare pruskie porządki. Poznaniacy chcieli w końcu dać do zrozumienia Prusakom, co sądzą o ich obecności na terenie Wielkopolski. Powstanie wybucha w Poznaniu, ale natychmiast meldują się poszczególne kompanie z miejscowości znajdujących się wokół miasta – z Kórnika, ze Śremu, z Szamotuł. Można więc powiedzieć, że powstanie było oczywiście przygotowywane, ale sam wybuch nastąpił w sposób oddolny. Przy czym przyjazd Ignacego Paderewskiego był tą symboliczną iskrą. Ktoś strzelił, ktoś na kogoś krzyknął, ktoś się z kimś pobił i zaczęła się bitwa. Bardzo szybko opanowano centrum Poznania, a dalej to już się potoczyło. To, co zdobyli powstańcy mniej więcej od 5 do 10 stycznia 1919 roku, później stało się wyłącznie przedmiotem obrony. Wielkopolskę uratowało to, co zostało postanowione w Trewirze. Niemcom postawiono też ultimatum – gdyby armia niemiecka zaatakowała Polskę, w konflikt włączą się też wojska alianckie, a tego Niemcy absolutnie nie byliby w stanie wytrzymać.

Prof. Bogusław Polak: Fenomen w polskiej historii

Były różne pomysły, niekoniecznie wielkopolskie, co do opanowania ziem polskich byłego zaboru pruskiego. Warto wspomnieć o francuskiej inspiracji przerzucenia Armii Hallera do Gdańska. Taką tezę podtrzymywali uczeni z Sorbony, opierając się na aktach wywiadu francuskiego. Z tej dokumentacji wynika także, że Armia Hallera liczyła ok. 70 tys. żołnierzy. Tu oczywiście dotykamy poważnej polityki międzynarodowej i wizji powojennej Europy w kontekście rywalizacji francusko-brytyjskiej. Mówi się, że desant nie doszedł do skutku tylko dlatego, że Brytyjczycy nie chcieli przerzucić armii do Gdańska. Natomiast faktem jest, że ta inicjatywa prowadziła wprost do przyjazdu Ignacego Paderewskiego do Poznania.

Po 27 grudnia 1918 roku powstało tzw. wojsko wielkopolskie. Kiedyś je policzyłem – możemy powiedzieć, że było większe niż Armia Hallera. W czerwcu 1919 roku było to 102 tys. żołnierzy w pierwszej linii. Ale stworzenie wojska w takim czasie i w takich warunkach, kiedy w zasadzie cały czas czynnik polityczny się wahał, było wyzwaniem. Do 8 stycznia 1919 roku Dowództwo Główne, które istnieje od 28 grudnia, jeszcze w cywilnych ubraniach przychodzi do siedziby sztabu w hotelu Royal. Nikt ich nie dekonspiruje. Do 5 stycznia w ogóle nie pojawiają się żadne rozkazy... I w ciągu kilu dni – do 15 stycznia – mamy gotową strukturę organizacyjną na szczeblu powiatów i miast. Mamy przygotowany aparat poboru, rozważana jest możliwość poboru obowiązkowego dla roczników 1900 i 1901.

Fala sukcesu szła do połowy stycznia. Druga połowa miesiąca, a zwłaszcza jego końcówka, to przejęcie inicjatywy przez stronę niemiecką. Już wtedy powstaje problem utworzenia frontu przeciwko Niemcom, który będzie niezwykle istotny przez cały rok 1919. Już na przełomie wiosny i lata mówimy o zapętleniu zagrożeniem niemieckim. To m.in. groza armii Ober-Ostu, przeniesienie sztabu Paula von Hindenburga do Kołobrzegu, o czym właściwie się nie pamięta. Zapomina się też o roli Francuzów w tym momencie, bo tak jak Trewir uratował Wielkopolskę w lutym, tak podpisanie przez Niemcy 28 czerwca 1919 roku traktatu wersalskiego ratuje front zachodni. To zawdzięczamy Ferdynandowi Fochowi.

Mówi się, że po tym wydarzeniu sprawa polska już nie jest podmiotem, ale staje się przedmiotem polityki europejskiej i jest w cieniu rywalizacji francusko-brytyjskiej o to, kto gra pierwsze skrzypce w Europie. Mamy niesłychane zapętlenie problemów europejskich, które w polskim teatrze wojskowo-politycznym widać najlepiej. To, że jakoś z tego wyszliśmy, to też jest na swój sposób fenomen w polskiej historii.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Walka o granice 1918–1919" – to temat już 11. debaty belwederskiej zorganizowanej przez Kancelarię Prezydenta RP i Instytut Pamięci Narodowej. Historycy dyskutowali o sytuacji dopiero co odrodzonej Polski, która była zmuszona do rozpoczęcia wojen na kilku frontach jednocześnie. A była to wyłącznie zapowiedź znacznie poważniejszego konfliktu, który miał przyjść ze wschodu, ze strony bolszewików. Debatę historyków zainicjowali wystąpieniami doradca prezydenta Bogusław Winid oraz prezes IPN dr Jarosław Szarek.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów