Bogusław Chrabota: Lewica i prawica poplątane

Pamiętam, jak jeszcze za czasów głębokiego PRL Janusz Korwin-Mikke tłumaczył gromadce zafascynowanych studentów, że pojęcie prawicy zostało w sposób skrajny zafałszowane. Winni byli oczywiście komuniści, którzy wynosząc na piedestał kategorię lewicowości, zdesakralizowali prawicę.

Aktualizacja: 18.06.2017 16:43 Publikacja: 16.06.2017 18:00

Bogusław Chrabota: Lewica i prawica poplątane

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Na dodatek wpisali ją w ciąg skojarzeń dla Polski wyjątkowo nieprzyjemnych. W ich narracji prawicą była choćby NSDAP, a wystarczy przecież elementarna znajomość niemieckiego, by dostrzec w nazwie partii Adolfa Hitlera słowo „socjalizm". W tej kwestii manipulowali zresztą nie tylko polscy komuniści czy ich mocodawcy z Moskwy. Także zachodnia lewica wymusiła, by w miejsce pełnej nazwy, która powinna brzmieć „narodowi socjaliści", pojawił się dziwny neologizm „naziści".

Dziedzice Marksa i Engelsa nie chcieli brać odpowiedzialności ani być kojarzeni z brunatnymi towarzyszami. Nie mieli z prawicą również wiele wspólnego ani Duce, ani nasza polska endecja. Nacjonalizm często bywa zresztą lewicowy. Tak mocna jest w nim potrzeba odwoływania się do wartości zbiorowych, czyli plemiennych, łudzących popleczników rzekomą demokratycznością. Najwięcej na całym tym zamieszaniu stracił konserwatyzm, który do dziś często jest kojarzony wyłącznie z ciasnotą poglądów. Ani język polski nie oczyścił się z pejoratywnych konotacji wlokących się za słowem „konserwa", ani polscy politycy nie pojęli, że konserwatywna zachowawczość może być na wskroś postępowa, czego dowody dają choćby brytyjscy torysi.

Swoją lekcję wciąż mamy do odrobienia. Nie będzie to niestety łatwe, bo świat usilnie komplikuje rozróżnienie między prawicowością i lewicowością, kradnąc lub zafałszowując kryteria. Nie tak dawno rozmawiałem z pewnym chińskim intelektualistą, który przekonywał, że nikt lepiej nie strzeże Państwa Środka przed wszelkimi odcieniami rewolucji niż partia komunistyczna. W jego pojęciu to właśnie jej przywódcy prowadzą Chiny w stronę gospodarki rynkowej, zamożności i nowej stratyfikacji społecznej. Na moje pytanie w stylu: „ile jest jeszcze cukru w cukrze", czyli komunizmu w doktrynie KPCh, odpowiedział, że za parawanem anachronicznych symboli nic się już nie kryje i jeśli można mówić o jakimś wpływie ideowym na rządzącą Chinami partię, to tworzy go współcześnie rozumiany konfucjanizm.

Jeszcze gorzej jest w przeoranej przez tzw. postpolitykę Europie. Weźmy na przykład Francję. Jeszcze kilka lat temu na scenie politycznej dominowali kanoniczni socjaliści i gaullistowscy Republikanie, a na jej marginesie hasali sympatycy Frontu Narodowego i mikroskopijna formacja rojalistów. Co do Republikanów nikt nie miał wątpliwości, że to partia o orientacji prawicowej. Kopalną prawicą nie nazywano zwolenników restytucji monarchii, ale skrajne ugrupowanie Jeana-Marie Le Pena. I tu znów paradoks. Front Narodowy nijak nie pasował do rojalistów. Jeśli spojrzeć na program ekonomiczny i społeczny, to partia Le Pena bliższa była dawnej partii Duce niż konserwatystom. Ten program zresztą się nie zmienił. Jest w wielu aspektach zdecydowanie lewicowy, a o jego prawicowości nijak nie mogą rozstrzygać rasizm, nacjonalizm i uprzedzenia wobec obcych. To tylko elementy złej legendy, którą nacechowano prawicę w XX wieku.

A co wniósł do tej trudnej sprawy Emmanuel Macron? Ten kompletnie już pomieszał pojęcia. Jest zarazem liberalny i socjalistyczny. Dziedziczy na równi po partii Hollande'a i po gaullistach. A deklarowany przez niego program czerpie garściami z wszystkich formacji. Jeśli sobie poradzi, będziemy mogli go nazwać pragmatykiem. Dziś jego oferta to podlany sosem populizmu ponowoczesny miszmasz. Na dodatek kupowany przez elektorat z takim zacięciem, że zmarginalizowanej lewicy i prawicy nie pozostaje nic innego, jak siedzieć z wybałuszonymi oczami w oślej ławce polityki i przemyśliwać wszystko od nowa.

Na koniec Polska ze swoją pseudoprawicą i pseudolewicą. W naszej nadwiślańskiej postpolityce też zdążyły się pozacierać kryteria i linie podziałów. Co rozstrzyga o prawicowości i lewicowości? Stosunek do Kościoła? A może wizja gospodarki? Szacunek do ścieżki ewolucyjnej? Czy schlebianie rewolucji? A może kwestie obyczajowe? Każda z tych perspektyw każe inaczej kategoryzować partię rządzącą i główne partie opozycji. Ani PiS w tym świetle prawicą, ani Platforma lewicą. Każda jest jak zebra – w paski. I jak się ma w tym wszystkim rozeznać wyborca? Odebrano mu wszelkie szanse.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami