Wiedziano, że scena jest moim żywiołem, więc wszędzie tam, gdzie trzeba było moderować dyskusje, czasem w deszczu, na prowizorycznych estradkach, miałam okazję razem z kandydatami na posłów stać wobec większych lub mniejszych tłumów. Byli to ludzie ciekawi nowych wyzwań, popierający nową demokrację, ale też przypadkowi gapie, często po piwku. Wcale nie było łatwo, zwłaszcza młodej osobie, opanować takie zgromadzenie.
Kandydaci na posłów to byli wtedy ludzie takiego pokroju jak np. dr Zofia Kuratowska, Bronisław Geremek czy Aleksander Hall. Byli też oczywiście ludzie opozycji jak Jacek Kuroń czy Adam Michnik. Wszyscy oni, bez względu na różnice, wyróżniali się inteligencją i swobodą bycia. I umiejętnością prowadzenia rozmowy. Był to całkowicie inny styl publicznego istnienia od tego, jaki znaliśmy z PRL. Ludzie o głębokiej wiedzy i szerokich horyzontach wykazywali się wtedy klasą i szacunkiem dla każdego rozmówcy. Takie wiece były barwne, bo oprócz wzniosłych słów panował klimat pogody ducha, jaki zwykle łączy się z wysoką kulturą. Po niewolniczym systemie PRL, gdzie panowała nie tylko państwowa, ale też osobista cenzura, samo zachowanie tych ludzi, ich indywidualne myślenie, otwierało głowy, wprowadzało klimat wolności. Szczera, niecenzurowana i zwykła rozmowa była wtedy pierwszym doświadczeniem prawdziwej demokracji.
Oczywiście łatwiej rozmawiać z ludźmi, niż potem nimi rządzić, ale wtedy taki oddech swobody był nam potrzebny, choćby w rozmowie. A pytania padały różne. Wśród słuchaczy nie brakowało przecież tzw. ubecji. Zadawali pytania, które miały kompromitować przyszłych posłów. Podważali ich wiarygodność, wykrzykiwali różne plugastwa. Na wiecu za PRL taki uczestnik byłby wyprowadzony, wylegitymowany i prawdopodobnie nie wróciłby do domu. Patrzyłam z najwyższym podziwem na Zofię Kuratowską, która przeczekiwała okrzyki i rzeczowo odnosiła się do każdej krytyki. Po prostu traktowała ją jak temat ciekawy do roztrząsania, a co więcej, potrafiła przyznać rację czy docenić inny światopogląd.
Można powiedzieć, że to była pierwsza lekcja demokratycznej debaty. Matura jednak była przede mną. Wszyscy zwolennicy demokratycznych przemian z bijącym sercem oczekiwaliśmy spotkania wyborczego z Jackiem Kuroniem na warszawskim Żoliborzu. Czym innym było spotkanie z Zofią Kuratowską, lekarką z zawodu, a czym innym z legendarną i bardzo dynamiczną postacią z podziemia. Jego zasługi dla demokracji kontrastowały wtedy z przeszłością działacza ZMP i PZPR, więc spodziewaliśmy się ostrej awantury.
W żoliborskim kinie Wisła były tłumy. W znakomitej większości ci, którzy oczekiwali nowych słów, nowych nadziei, ale nie brakowało ostrych przeciwników. I choć pisałam już kiedyś o tym niezwykłym spotkaniu, trudno nie wspomnieć o nim teraz, kiedy PiS zamyka usta swoi przeciwnikom, kiedy sprowadza ich do pozycji „wichrzycieli". Na tamtym spotkaniu z Jackiem Kuroniem nie było ani jednego głosu uciszonego. Zwykle na takich wiecach trzeba się liczyć z „wariatem", który zamiast pytania wygłasza niezborne przemówienie. Jego też wysłuchano do końca. Z całą tolerancją dla jego zwichrowania Jacek Kuroń wysupłał nitkę logiki i odpowiedział.