Joanna Szczepkowska: Wolność to swoboda myśli

Tyle się dzieje, tyle tematów, skarb dla publicysty, a ja chcę dziś napisać o żabach i o gwiazdach. Wolność trzeba sobie wykuwać samemu. Wolność to swoboda myśli. Piszę ten tekst w czasie tzw. długiego weekendu. Uciekłam z miasta. Uciekłam od wiadomości. Wyjechałam na wieś, gdzie są stawy, rzeka, trawa i mlecze.

Publikacja: 04.05.2018 15:00

Joanna Szczepkowska: Wolność to swoboda myśli

Foto: Fotorzepa

Dawno nie widziałam takiego świata wiosną. Zieleń lata jest ciężka, dojrzała i ma w sobie zalążek jesieni. Wiosnę znam raczej z miasta, gdzie rośliny są tylko ozdobą, dodatkiem zależnym od człowieka. Tutaj są łąki po horyzont i cisza na chwilę przerywana szczekaniem psa. Wieczorem nie ma ciszy. Z rozległych stawów słychać tysiące żab. A w górze gwiazdy.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że to wszystko jest połączone, zależne od siebie. Żaby i gwiazdy. W ciemności nie widać nic oprócz nieba i po jakimś czasie wydaje się, że to od gwiazd idzie pulsujący, powtarzający się głos. Gwiazdy wabią i gruchają nad stawem. Siedzę pośrodku tego wiosennego kosmosu i chyba słyszę, co do mnie mówi: tu jest prawda. Tu jest sens. To jest przestrzeń, dla której warto żyć.

Naprawdę bezsensowny wydaje się ten tryb życia podłączony pod telewizor, skąd wypatrujemy naszej przyszłości. Oglądamy nadnaturalnie wielkie twarze polityków, słuchamy ich głosu, jakby mieli wpływ na słońce i deszcz. Czy warto? Może warto tylko pracować tyle, żeby mieć czas dla tej ciszy? Dać wygrać cwaniakom, bezprawiu, nie widzieć, nie słyszeć draństwa? Ciągle przewija się słowo „wolność". Walczymy o nią, wpatrując się w paragrafy, ustawy, nagłówki – a nasza walka sprowadza życie do czujności wobec słów.

Już miało tego nie być. Wyrwaliśmy murom zęby krat i otworzyliśmy granice, dostaliśmy paszporty i wystarczyło być przedsiębiorczym, żeby zarobić na korzystanie z natury. Żeby choć trochę poznać, poczuć i docenić piękno. Teraz wszystko się znowu zacieśniło do słów i ustaw. Można od tego uciec na łąki, ale z drugiej strony nasza walka to walka o przetrwanie. O zwycięstwo tego, co nas zbuduje, o odrzucenie tego, co nas pogrąży. To też natura.

Siedząc tutaj, w samym środku piękna, myślę, że walka z ograniczaniem wolności to też walka z ograniczaniem naszych horyzontów. Walka z bezprawnymi czy głupimi ustawami to czas stracony, ten czas dany na zachwyt, na marzenia, na ciszę i na zieleń. Znowu przypomina mi się wiersz Herberta, tak często recytowany podziemnie w czasie komuny: „(...) lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku. Tak smaku w którym są włókna duszy i cząstki sumienia".

Tyle tylko że można pójść dalej niż poeta. On pisze o walce ze szpetotą, jaką generuje ideologia. Dziś możemy tę szpetotę oskarżyć o to, że zabiera nam czas wolności. Nie jest przecież bez znaczenia, na co patrzymy, czego słuchamy przez większość dnia. Kiedy chwieją się podstawy praworządności, sprowadzamy nasze zmysły do tego, że śledzą oszalałe i zmęczone twarze polityków. Życie jest warte o wiele więcej.

Dużo mówi się o tym, że młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy, czym grożą zachwiane podstawy praworządności. Myślą, że to tylko teoria. Jednak rosnąca w potęgę szpetota rzeczywistości ogranicza nam zmysły bardziej, niż możemy to dostrzec. Żyjąc w otoczeniu rządzonym szpetnie, sami się tacy stajemy i pierwsi dostrzegą to ci, którzy nas widzą z zewnątrz.

Pamiętam, jak w latach 70. znalazłam się we Francji razem z kilkoma kolegami. Kiedy tylko wchodziliśmy do sklepów, od razu witano nas po rosyjsku, choć przecież nie powiedzieliśmy ani słowa. Ten Wschód mieliśmy zakodowany w sposobie chodzenia, w oczach, w pochylonym karku. Byliśmy po prostu brzydsi. Byliśmy, jak pisze Herbert, chłopcami o twarzach ziemniaczanych i dziewczynami o czerwonych rękach.

Poddając się wszechobecnej szpetocie, sami stajemy się szpetni. Dlatego trzeba walczyć. Nieszczęściem mojego pokolenia jest to, że walczymy kolejny raz. Może po to, żeby następne pokolenia mogły mieć czas na żaby i gwiazdy. Bez wyrzutów sumienia, że trzeba przecież posłuchać, co powiedział jeden polityk drugiemu. Żeby można było napisać sielankowy tekst bez świadomości, że mlecze i wiosnę trzeba odłożyć na później. Tak, chyba po to.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Dawno nie widziałam takiego świata wiosną. Zieleń lata jest ciężka, dojrzała i ma w sobie zalążek jesieni. Wiosnę znam raczej z miasta, gdzie rośliny są tylko ozdobą, dodatkiem zależnym od człowieka. Tutaj są łąki po horyzont i cisza na chwilę przerywana szczekaniem psa. Wieczorem nie ma ciszy. Z rozległych stawów słychać tysiące żab. A w górze gwiazdy.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że to wszystko jest połączone, zależne od siebie. Żaby i gwiazdy. W ciemności nie widać nic oprócz nieba i po jakimś czasie wydaje się, że to od gwiazd idzie pulsujący, powtarzający się głos. Gwiazdy wabią i gruchają nad stawem. Siedzę pośrodku tego wiosennego kosmosu i chyba słyszę, co do mnie mówi: tu jest prawda. Tu jest sens. To jest przestrzeń, dla której warto żyć.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami