Dobiecki: Finkelkraut, opluty filozof

We Francji wciąż obowiązuje stan wyjątkowy. Rząd regularnie przypomina o zagrożeniu terrorystycznym.

Aktualizacja: 29.04.2016 21:38 Publikacja: 29.04.2016 00:48

Dobiecki: Finkelkraut, opluty filozof

Mimo to od kilku tygodni paryski plac Republiki – bez przeszkód ze strony władz miasta – co wieczór zamienia się w agorę nowych (spóźnionych?) Oburzonych. Mobilizują się przeciwko różnym niegodziwościom obecnego ładu-nieładu. Prawdziwym i mniemanym, nie tylko przeciw reformie prawa pracy.

O zmierzchu powstają, by – debatując – przestać tam całą noc (Nuit Debout). Wzorem rewolucjonistów przyjęli własny kalendarz. Marcowy. Nowy czas płynie od początku ich wieców, od 31 marca. Kolejne dni to 32, 33, 34 marca itd.

Kontestatorzy od czasu do czasu biją się z policją. Nie bardzo wiadomo o co, bo nie wybrali liderów ani rzeczników, którzy by powód wyjaśnili. Francuską klasę polityczną zjawisko Nuit Debout zaskoczyło, a pewnie i wystraszyło. Do tego stopnia, że żadna licząca się partia nie próbowała dotąd zbliżyć się do ruchu z paryskiego placu. Z zamiarem, rzecz jasna, jego oswojenia i zawłaszczenia. Dość udatnie usiłował to zrobić, w ramach gościnnych występów, jedynie grecki heros skrajnej lewicy Janis Warufakis.

W sobotę, „47 marca", wybrał się tam filozof Alain Finkielkraut, powodowany życzliwą ciekawością poznawczą. Wysłuchał kilku mówców, sam nie zamierzał zabierać głosu, pozostawał na uboczu. Rozpoznano go jednak. Ponieważ „Le Monde" i inne wiodące media („... i inne lewicowe gazety, czyli wszystkie gazety" – Michel Houellebecq) systematycznie przedstawiają go jako ikonicznego neoreakcjonistę oraz „obiektywnego sojusznika Frontu Narodowego", Finkielkraut, członek Akademii Francuskiej, został potraktowany wrogo. Zelżony, popychany, wyzwany od faszystów i w końcu opluty filozof nie przyjął postawy stoika: pod adresem napastników też zakrzyknął: „Faszyści!"...

Grupę stanowili bojówkarze Młodzieżówki Komunistycznej. Nazajutrz ogłosili z dumą, że to oni przegnali „piewcę nienawiści i pogardy".

Oczywiście incydent nie mógł nie trafić do sieci; mogło się natomiast wydawać, że tradycyjne media głównego nurtu albo go zignorują, albo – co wyszłoby na jedno – opiszą jako, powiedzmy, żenującą awanturę godnych siebie ekstremistów.

Że tak się nie stało, sprawił przede wszystkim sam Finkielkraut. Dotknięty do żywego, zareagował – czemu trudno się dziwić – emocjonalnie. Na łamach konserwatywnego „Le Figaro" wystrzelił hiperbolą: lewacki festyn pod kloszem; rewolucyjne jajo zniesione w środku całkowicie obojętnego miasta; rzekoma agora, gdzie czci się Innego, ale zabrania inności; aktywiści, co szczycą się, że przywracają życie demokracji, a w istocie na nowo wymyślają totalitaryzm... Diagnoza postawiona po jednej, źle zakończonej wizycie. Pars pro toto? Niewykluczone. Coś zgrzyta między słowami autora, który – za Charles'em Peguyem – wytrwale domaga się „tej jedynej ścisłości": precyzji opisu, jego aktualności wolnej od cieni przeszłości i projekcji przyszłości... Zgrzyta niedokładność, efekt wzburzenia. Niedokładność – furtka do relatywizmu. Każdy każdego może nazwać faszystą...

Przecież słowa Finkielkrauta są bezcenne jako przestroga, a jego przykre doświadczenie na placu Republiki nie idzie na marne. Początkowo ruch Nuit Debout i miejsce jego wieców porównywano albo do Hyde Parku, albo do madryckiego Puerta del Sol. Z czasem zaczęło kusić odwołanie do Maja '68, w słowie i – co gorsza – w czynie. Teraz może kusić przestanie, bo zajście z „47 marca" przypomniało o ciemnych stronach majowego mitu, wstydliwych nawet dla jego najżarliwszych wyznawców.

O bojówkarskich najściach studenckich hunwejbinów na wykłady nie dość im sprzyjających profesorów Nanterre i Sorbony. Upokorzenia przeżyli wtedy m.in. historyk René Rémond, były bojownik Résistance Pierre Grappin (wyzwany od nazistów; po wielu latach przeprosił za to Daniel Cohn-Bendit) i – zwłaszcza – chrześcijański egzystencjalista Paul Ricoeur, któremu „rewolucjoniści" wcisnęli na głowę kosz na śmieci.

Fundamentalna relacja mistrz–uczeń, jaką zburzył Maj '68, do dziś nie została odbudowana. Gdyby było inaczej, nikt nie ważyłby się opluć filozofa.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Mimo to od kilku tygodni paryski plac Republiki – bez przeszkód ze strony władz miasta – co wieczór zamienia się w agorę nowych (spóźnionych?) Oburzonych. Mobilizują się przeciwko różnym niegodziwościom obecnego ładu-nieładu. Prawdziwym i mniemanym, nie tylko przeciw reformie prawa pracy.

O zmierzchu powstają, by – debatując – przestać tam całą noc (Nuit Debout). Wzorem rewolucjonistów przyjęli własny kalendarz. Marcowy. Nowy czas płynie od początku ich wieców, od 31 marca. Kolejne dni to 32, 33, 34 marca itd.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie