Poza tym szybko znalazł w Los Angeles miejsca, po których mógł się włóczyć nocami, jak zwykł to robić w Nowym Jorku. Już wkrótce znał tutejsze bary i kluby jak własną kieszeń. Nierzadko nad ranem znajdowano go pijanego do nieprzytomności w otoczonych złą sławą uliczkach albo na nieposłanym łóżku w hotelu. Miał szczególny pociąg do spelunek, których szyldy wielu by odstraszyły, bo zbierała się tam podejrzana klientela. A ponieważ nie bał się wdawać w bójki, co przy jego posturze graniczyło z szaleństwem, obawiałem się, że któregoś dnia znajdę go w szpitalu z roztrzaskaną szczęką albo połamanymi żebrami.
W dodatku przez takie wyprawy wyglądał okropnie. Chociaż mógł być ładnym chłopakiem, gdyby spokojnie się wysypiał i porządnie golił, z każdym dniem coraz bardziej upodobniał się do zombi o podkrążonych oczach, woskowej cerze i wychudzonym ciele. (...)
Muszę przyznać, że te nagrania to nie była bułka z masłem. Mały, chociaż zupełnie nieznany, zachowywał się już jak rozpieszczona diwa, miał coraz to nowe dziwactwa i humory. Bywał grubiański albo bardzo niezręczny w kontaktach z partnerami. Zdarzały mu się dni takiego rozleniwienia, że musiałem kręcić sceny, w których się nie pojawiał. Nie należę do ludzi, którzy pozwalają sobie wchodzić na głowę, ale pracując z nim, jak nigdy dotąd miałem wrażenie, że bawię się nitrogliceryną. W porównaniu z tym napady złości i perfekcjonizm Brando wydawały mi się miłym żartem.
Tylko że Dean był nieprawdopodobnie zdolny. Kiedy decydował się szeptać albo mamrotać tekst, zamiast wypowiedzieć go głośno i wyraźnie, to osiągał genialny efekt. Jeśli zmieniał kwestię, chociaż kamera już pracowała, to na ogół miał rację. Kiedy wydobywał z siebie czystą brutalność, wprawiał w zdumienie i dezorientację partnerów, ale zza kamery widać było, jak wzorcowe tworzy sceny.
Dlatego wybaczałem mu awantury i grymasy. Tak utalentowanym ludziom wszystko się wybacza.
A poza tym było to na rękę Warnerowi, który miał czym karmić uganiające się za sensacją gazety. Wybryki Jimmy'ego były jak manna z nieba. Publiczności rzucano na żer ochłapy kaprysów smarkatego gwiazdora. Szokowano burżuazję, wabiono nastolatki. To było przygotowanie gruntu pod triumf.
Nie przewidziałem tylko, podobnie jak Warner, że chłopak nam się zakocha.
Natalie Wood, aktorka: Dużo pił, a stanowczo za mało spał
Na planie („Buntownika bez powodu" – red.) zrodziło się między nami głębokie zrozumienie. Jimmy dał się poznać jako chłopak szlachetny i troskliwy, trzeba było tylko zdobyć jego zaufanie. Bywał oczywiście drażliwy, czasem nawet brutalny, jestem jednak przekonana, że takie przypływy złego humoru wynikały przede wszystkim z jego nieśmiałości. Muszę też przyznać, że dużo pił, a stanowczo za mało spał, a to mogło wpływać na jego stan psychiczny. Nigdy jednak nie dał mi powodu do uskarżania się na jego zachowanie. Był dla mnie bardzo miły. Kiedy chłopak jest taki miły dla dziewczyny, to zwykle ma wobec niej jakieś zamiary. Ale nie on. Wydaje mi się, że nigdy nie wzbudzałam w nim pożądania. Mogłabym czuć się tym urażona, było jednak inaczej – uspokajało mnie to i ułatwiało nam kontakty. Nigdy nie było między nami niedomówień, łączyła nas piękna, szczera przyjaźń. A to nie zdarza się zbyt często w świecie pełnym zła, rywalizacji, przewrotności.
Byłam pod wielkim wrażeniem gry Jimmy'ego. On dosłownie wszedł w skórę swego bohatera. Wiedziałam, że udaje porywczość i gniew, ale domyślałam się, że niesie je ze sobą, jak niesie się walizkę, podsuwa je nam pod nos bez uprzedzenia i nie zastanawia się, jak sobie z tym poradzimy. Było to niepokojące, zbijało z tropu. Także jego wrażliwość nie była pozorowana. W scenach, w których musiał okazać emocje, widać było, że sięga do przeżyć osobistych, do głębokiej intymnej prawdy. I to było bulwersujące.
Gdybym miała opisać go w paru słowach? Powiedziałabym po prostu, że był wyjątkowym chłopakiem. I nieuchwytnym. Spotykaliśmy go na swej drodze, a kiedy już się do niego przywiązaliśmy, odchodził.
James Dean: Chyba raczej kupię sobie nowy samochód
Spędzę Nowy Rok w Nowym Jorku. Zrobię jak wszyscy – pójdę popatrzeć na światła na Times Square, wtopię się w tłum, a potem upiję się w barze, może u Jerry'ego.
Znajdę kogoś, kto dotrzyma mi towarzystwa. W tym mieście aż się roi od samotnych ludzi.
Nie wiem, co myśleć o kilku ostatnich miesiącach. Mam wrażenie, że nic nie trwa, nie jest stałe, że wszystko przecieka mi przez palce.
Tak bardzo się cieszyłem, że gram u Kazana, a pewnego dnia powiedzieli mi po prostu, że to już koniec. Uświadomiłem sobie, że zawsze nadchodzi ten moment, kiedy trzeba schować swoje rzeczy, wyłączyć światło i wyjść, ale dlaczego to następuje tak szybko? Człowiekowi się wydaje, że ma wszystko, i nagle mu to odbierają.
Wierzyłem też, że Annie Marii i mnie może się udać. Podarowałem jej nawet złotą bransoletkę i naszyjnik. To coś znaczy. Zwłaszcza kiedy robi to facet taki jak ja. Ale wybrała innego – wypomadowanego, groteskowego Włocha. Uciekła pewnego pięknego ranka bez słowa wyjaśnienia, jak tchórz. Nie wróci. Nie warto zakochiwać się w gwiazdach. Odtąd marnuję czas z dziewczynami, które nic mnie nie obchodzą. Można by pomyśleć, że wyspecjalizowałem się w zagranicznych aktorkach – a to Lili, a to Ursula. Ale nic mnie z nimi nie wiąże. Mam ochotę się od nich oddalać, zwodzić je, samotnie dosiadać motoru. Muszę się potwornie starać, jeśli chcę być dla nich miły.
A przecież umiem być dobrym chłopakiem. Dlaczego w takim razie wszystko źle się kończy? Co jest ze mną nie tak?
Chyba nie bardzo potrafię być szczęśliwy. Spójrzmy prawdzie w oczy – tacy niezdarni nicponie nie są stworzeni do szczęścia.
Gdybym miał więcej energii, odwiedziłbym tego starego szaleńca Cyrila Jacksona i zagralibyśmy razem na perkusji. Albo poszedłbym do Earthy, żeby znowu brać lekcje tańca. Ale nic mi się nie chce.
Nie zamierzam nawet pokazywać się na premierze filmu, która odbędzie się już wkrótce w Astorze. Po co miałbym ubierać się w garnitur, uśmiechać do hordy dziennikarzy, rozmawiać z obcymi ludźmi przy lampce szampana i udawać, że jestem szczęśliwy?
Chyba raczej kupię sobie nowy samochód. Wypatrzyłem już porsche 356 speedster, to auto bardzo mi się podoba. Samochody nie mają humorów. I nigdy nie rozczarowują.
Fragment książki Philippe'a Bessona „James Dean. Żyć szybko", która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Sonia Draga. Besson, autor kilkunastu powieści, by opowiedzieć o Deanie, wcielił się w postacie z bliskiego otoczenia aktora, a także w niego samego. James Dean (1931–1955) zginął w wypadku samochodowym. Pamiętany jest z trzech filmów: „Buntownika bez powodu", „Na wschód od Edenu" i „Olbrzyma".
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95