Alain Finkielkraut. Wirus zatrzymał chocholi taniec konsumpcjonizmu

Produkować, aby konsumować, i konsumować, aby produkować: nasza współczesna cywilizacja oferowała beznadziejny spektakl amoku bez końca. I nagle wirus zatrzymał ten chocholi taniec – mówi Jędrzejowi Bieleckiemu francuski filozof Alain Finkielkraut.

Publikacja: 10.04.2020 10:00

Alain Finkielkraut. Wirus zatrzymał chocholi taniec konsumpcjonizmu

Foto: AFP

Plus Minus: Wirus po raz pierwszy pojawił się w listopadzie ubiegłego roku w Chinach. Ale dokładnie gdzie i w którym momencie, wciąż nie wiadomo. Choć nie został wówczas nawet zauważony, w ciągu czterech miesięcy podciął filary współczesnego świata: globalizację, integrację europejską, potęgi Ameryki i Chin. To wszystko było aż tak kruche?

Wszyscy – lekarze i laicy, przywódcy i zwykli obywatele – zostaliśmy zaskoczeni przez koronawirusa. Najpierw sądziliśmy, że ta epidemia ograniczy się do Chin. Kiedy uderzyła w Europę, uspokajano, że 98 proc. z nas pozostanie w dobrym zdrowiu, że to tylko taka gorsza grypa. Jeszcze pewniejsza siebie była Ameryka. I co się okazało? Wszyscy znaleźliśmy się w izolacji, przywiązani do naszych domów. Nikt nie był w stanie wyobrazić sobie ani skali, ani skutków tego kataklizmu. Chcieliśmy zamienić świat w technokosmos, który będzie zdolny oprzeć się wszelkim niepewnościom. Ale dziś widać z całą wyrazistością, że to nie jest możliwe. Bo kruchość jest immanentną cechą kondycji człowieka. Ludzkość zamieszkująca Ziemię jest w końcu bardzo różnorodna, wiele tu nieprzewidywalności, predestynacji, tragedii. To doświadczenie powinno nas uczyć skromności w ferowaniu ocen. A mimo to wielu, przynajmniej w Europie, nadal zachowuje się tak, jakby nic się nie stało. Angażują się w atakowanie polityków, oskarżając ich o zbyt późną reakcję, albo przeciwnie, o to, że narzucone restrykcje poszły zbyt daleko. Tych ostatnich jest zresztą więcej. Uważają, że niesłusznie poświęcono podstawowe wolności na ołtarzu tego, co Michel Foucault nazywał biowładzą (biopouvoir). Tak jakby oni sami przewidywali, co się stanie, wiedzieli, jak należy postępować. Żyliśmy jednak w społeczeństwie tak zindywidualizowanym, że wszelka dyscyplina była w nim spontanicznie oceniana jako narzędzie sprawowania władzy.

Nie wolno krytykować polityków?

Wolno! Należy wytykać rządzącym ich słabości, wahania, sprzeczności w podejmowanych działaniach. Ale nie zapominając, że brak pewności jest stałą cechą ludzkiego bytu. Mówiąc za Milanem Kunderą: „ludzie posuwają się do przodu we mgle". Niestety zbyt wielu komentatorów, intelektualistów o tym nie chce pamiętać. To godne pożałowania.

Bill Gates, szef Microsoftu, już pięć lat temu ostrzegał, że świat nie jest przygotowany na pandemię, a ta prędzej czy później w sposób nieunikniony w nas uderzy. A jednak nawet w najbogatszych krajach brakuje łóżek na oddziałach intensywnej terapii, ba, brakuje maseczek i kombinezonów ochronnych dla lekarzy. Tylko nieliczne państwa, jak Korea Południowa, miały przygotowaną strategie działania na taki wypadek. Nikt nie chciał słuchać Gatesa, aby nie ponosić dodatkowych kosztów i móc jeszcze więcej zarabiać?

Nie sądzę, aby to była tylko kwestia pieniędzy. Problem jest głębszy. Produkować, aby konsumować, i konsumować, aby produkować: nasza współczesna cywilizacja oferowała beznadziejny spektakl amoku bez końca. Nie było w tym ani celu, ani treści. Ten nihilizm nikomu nie dawał wytchnienia. Każdy z nas w jakiejś formie został w to wciągnięty, ta logika nie omijała nikogo. I nagle wirus zatrzymał ten chocholi taniec.

Jego miejsce zajmie coś lepszego?

Trzeba docenić, że politycy podjęli ryzyko zawieszenia działania gospodarki, aby ratować życie najstarszych, najsłabszych. Mogliby przecież to sobie inaczej wykalkulować. No, bo przecież jeśli te 98 proc. z nas po złapaniu wirusa albo nie odczuwa żadnych poważnych objawów, albo powraca do zdrowia, to może nie warto poświęcać tego całego bogactwa, które przez tyle lat akumulowaliśmy? Można by uznać: niech umierają najsłabsi! A jednak nie dopuszczono do takiej selekcji naturalnej. W całej Europie obsesją stało się zapobieżenie paraliżowi szpitali, by jednocześnie nie trafiło do nich zbyt wielu pacjentów. Właśnie po to, aby nie trzeba było dokonywać selekcji chorych. Dla mnie to jest godne najwyższego szacunku.

A może po prostu żyliśmy w świecie ułudy, w którym nie było miejsca na śmierć, bo marketing stworzył spektakl, gdzie prawo bytu mieli tylko młodzi, piękni i bogaci. I gdy pojawiła się śmierć, trzeba było jak najszybciej ją powstrzymać, odrzucić. I co w tym złego, że nie przywykliśmy do śmierci i chcieliśmy dla jak największej liczby życia długiego i zdrowego? Nie bardzo widzę, w imię czego mielibyśmy z tego rezygnować.

Koszt decyzji rządzących jest dla gospodarki piorunujący. Moralność okazała się zatem silniejsza od pieniądza?

Nazwałbym to raczej powrotem do korzeni naszej współczesnej cywilizacji.

Korzeni chrześcijańskich, duchowych?

Chrześcijaństwa nie interesuje zdrowie, tylko zbawienie. Dla niego najwyższym dobrem jest wieczność, podczas gdy dla pierwotnego projektu współczesnej cywilizacji jest nim długowieczność. To starożytni przywiązywali znaczenie do pielęgnacji duszy, podczas gdy nowożytni – do pielęgnacji ciała. Jak napisał Leo Strauss, fundamenty naszej cywilizacji zostały zbudowane na nauce zaangażowanej w działanie i miłosiernej, a nie zadufanej w sobie i ograniczającej się do kontemplacji świata. A więc nauce, która buduje moc poprawy ludzkiego losu. Pierwszy powiedział to Kartezjusz: zdrowie jest dobrem najważniejszym i fundamentem wszystkich innych dóbr. I dziś znowu wybrano zdrowie kosztem wymogów gospodarki.

Świata powraca do tradycji oświecenia?

Do Kartezjusza. Współczesna cywilizacja, do której się teraz odwołujemy, po raz pierwszy ukształtowała się w XVII wieku. Ale jest to też powrót do źródeł samej polityki, która przed wybuchem epidemii była zniewolona przez gospodarkę. I teraz się z tego zniewolenia wyzwala.

Skoro jednak nikt na tę epidemię nie był przygotowany, każdy działał po omacku, to może to są wszystko reakcje instynktowne, niezbyt przemyślane, po prostu rząd jakiegoś kraju zdecydował się na wprowadzenie obowiązkowej kwarantanny i kolejne państwa poszły bez głębszej refleksji jego śladem?

Nie sądzę. Proces gospodarczy, w który byliśmy tak mocno zaangażowani, mimo wszystko nie doprowadził do całkowitego zatarcia, zapomnienia projektu humanistycznego. Nihilizm nie podbił całkowicie świata. Pozostaliśmy jeszcze cywilizacją!

To trwała zmiana? Czy raczej, kiedy minie strach, opadnie epidemia, za rok czy dwa wszystko wróci w stare koleiny?

Tego nie wiem. I chyba tego dziś nikt nie wie. Za wcześnie, aby to rozstrzygnąć. Zaczynamy natomiast sobie uświadamiać, że wymuszone wstrzymanie trybów gospodarki, przewozów jest zbawieniem dla Ziemi. Znów staje się ona piękna. Zwierzęta, wszystkie inne stworzenia poza człowiekiem, ponownie oddychają. Nawet cisza powróciła tam, gdzie dotąd dominował nieznośny harmider. Jeśli więc człowiek poddany kwarantannie uświadomi sobie, że nie jest na tym świecie sam, to być może kiedy maszyny gospodarki znowu zostaną puszczone w ruch, zachowa w uszach piękno ciszy i nie da się otumanić jak poprzednio.

To nie tylko kwestia ciszy. Także ruchu. Świat stanął w miejscu.

Być może to jeszcze głębsza zmiana. Przecież jeszcze niedawno byliśmy jak posłańcy w ciągłym biegu – wyzwoleni z przynależności do określonego miejsca. Owszem, niektórzy czuli się jeszcze związani z jakimś punktem na Ziemi, ale byli trochę jak ludzie z innych czasów, skazani na wymarcie. Wszystko co stałe było zasadniczo zepchnięte do prehistorii. I nagle wszyscy się zatrzymaliśmy, zostaliśmy osadzeni w miejscu. Objawem solidarności stało się oddalenie, a nie bliskość. A postawą obywatelską – unikanie miejsc publicznych. Oczywiście to nie może trwać, świat znów ruszy z miejsca. Ale już wiemy, że można inaczej. Czy i pod tym względem się zmienimy, czy zarzucimy ten ciągły ruch? Byłoby absurdem wyciąganie już teraz wniosków z tego, co się stało. Powiem tylko, że ludzkość ma niestety krótką pamięć i nie można wykluczyć, że ten kryzys będzie w jej dziejach tylko krótkim przerywnikiem.

Należy obawiać się o przyszłość Unii Europejskiej? Na pierwszy plan znów wróciły państwa narodowe.

To prawda, ale jednocześnie te państwa narodowe współpracują ze sobą i w miarę, jak epidemia posuwa się do przodu, być może uświadomiły sobie, jak nigdy dotąd, jak bardzo są od siebie zależne. Współpracują zresztą nie tylko państwa, ale choćby naukowcy, od których dziś zależy nasza przyszłość. Owszem, przywrócono kontrole na granicach, ale jest przecież wciąż wielu takich, którzy mogą je swobodnie przekraczać. Nie zamarł transport drogowy. Francuscy chorzy są przewożeni samolotami lub pociągami do Niemiec, bo tam jest więc łóżek na oddziałach intensywnej terapii. Chiny wysyłają miliony maseczek do Europy. To nie jest więc też powrót do zamkniętego państwa narodowego.

30 lat temu Francis Fukuyama ogłosił, że nastąpił koniec historii, bo liberalna demokracja i otwarty kapitalizm raz na zawsze pokazały swoją wyższość. Tymczasem Chiny zdają się skuteczniej zwalczać tego wirusa od Ameryki. Historia znów ruszyła z miejsca?

Dobrze wiemy, że Chiny kłamią, że liczba zmarłych i zakażonych jest tam zdecydowanie większa, niż wskazują oficjalne dane. No i gdyby chiński reżim od razu zareagował na wybuch epidemii, a nie starał się uciszyć tych, którzy przed nią ostrzegają, skala tego nieszczęścia mogłaby być inna. Lansowanie Chin jako modelu dla reszty świata wydaje mi się więc przedsięwzięciem niezwykle ryzykownym. Zgoda, historia nie stanęła w miejscu. Ale wirus tak do końca nie należy do historii. To jest przecież choroba, coś, co nam się przytrafia, spada nam na głowę, zdarza się człowiekowi, ale nie jest w pełni wynikiem jego działań.

Przejmowanie przez państwo danych o połączeniach telefonicznych czy przelewach bankowych, aby lepiej śledzić osoby z wirusem i ustalać, kogo mogły zarazić, to jednak jedna z chińskich recept, którą chętnie przejmują państwa demokratyczne, jak choćby Korea Południowa.

Zachodnie demokracje zawiesiły część wolności. Ale gdy minie pandemia, państwo prawa ponownie będzie w Unii normą. Gdy zaś idzie o demokratury w Europie Wschodniej, zachowają swój dotychczasowy, hybrydowy charakter po kryzysie.

To nie jest więc dla wszystkich krajów test, który wygra ten, kto zdoła z tego wszystkiego wyjść najmniej poturbowany?

Oczywiście, że jest to test, z którym mierzy się zresztą cała ludzkość. Ale dla mnie jednym z ważniejszych kryteriów będzie to, czy po tym, jak udało nam się w globalnym świecie znieść odległości, ten kryzys nauczy nas ponownie je respektować, czy odkryjemy poczucie niedostępności. Nad Pekinem znowu pojawił się błękit nieba, gdy zniknęły korki i rozproszył się smog. Morze w Wenecji ponownie stało się niebieskie, kiedy nie ma już nawału turystów. I marzy mi się, aby ogromne, ohydne wycieczkowce na trwałe opuściły tam horyzont. Niestety, wątpię, aby to było możliwe.

W chwili wybuchu kryzysu Ameryka odkryła z przerażeniem, że 95 proc. antybiotyków sprowadza z Chin, że tylko tam produkowane są maseczki dla lekarzy. Ten kryzys odmieni kształt globalizacji, zniesie aż tak daleko posunięte zależności?

Chiny stały się fabryką świata, ale faktycznie uzależnienie Europy i Ameryki od nich poszło bardzo daleko. Roztropność nakazywałaby więc z powrotem ściągnąć strategiczne gałęzie produkcji do krajów, z których wygnała je globalizacja.

Prawie równo rok temu padł pan ofiarą antysemickiej agresji ze strony manifestantów uczestniczących w ruchu „żółtych kamizelek". We Francji nastroje były wtedy wzburzone, bo istotna część społeczeństwa czuła się skrzywdzona przez globalizację. Ale jak to porównać z tym, co dzieje się dziś, gdy miliony zasilają szeregi bezrobotnych i całe sektory gospodarki wstrzymały działalność? Czy może to zaowocować przejęciem władzy przez skrajną prawicę, wyborem Marine Le Pen na prezydenta Francji w 2022 roku?

Na razie nie widzę takiego zagrożenia. Le Pen jest bardzo aktywna, bardzo się stara. Bez przerwy krytykuje władze. Ale to nie trafia do przekonania Francuzów, zaufanie do niej spada. Jeśli się tu czegoś obawiam, to raczej tego, że niektórzy ludzie, w tym pewni wyrafinowani intelektualiści, szukają na siłę w wirusie wroga. Na skrajnej prawicy można usłyszeć, że zrodził się on w laboratoriach. Ale też na skrajnej lewicy niektórzy, biorąc natchnienie z filozofa Giorgia Agambena, sądzą, że ta epidemia została wymyślona, a przynajmniej, że celowo nie jest powstrzymywana, aby otworzyć drogę do wprowadzenia stanu wyjątkowego. Obawiam się, że ten obłęd, korzystając z nieograniczonej wolności słowa, będzie się dalej rozwijał. 

Alain Finkielkraut jest filozofem i eseistą, członkiem Akademii Francuskiej, autorem wielu książek; po polsku wyszły m.in. „Porażka myślenia", „Niewdzięczność", „Zagubione społeczeństwo", „W imię Innego. Antysemicka twarz lewicy". Pochodzi z żydowskiej rodziny, która wyemigrowała z Polski.

Plus Minus: Wirus po raz pierwszy pojawił się w listopadzie ubiegłego roku w Chinach. Ale dokładnie gdzie i w którym momencie, wciąż nie wiadomo. Choć nie został wówczas nawet zauważony, w ciągu czterech miesięcy podciął filary współczesnego świata: globalizację, integrację europejską, potęgi Ameryki i Chin. To wszystko było aż tak kruche?

Wszyscy – lekarze i laicy, przywódcy i zwykli obywatele – zostaliśmy zaskoczeni przez koronawirusa. Najpierw sądziliśmy, że ta epidemia ograniczy się do Chin. Kiedy uderzyła w Europę, uspokajano, że 98 proc. z nas pozostanie w dobrym zdrowiu, że to tylko taka gorsza grypa. Jeszcze pewniejsza siebie była Ameryka. I co się okazało? Wszyscy znaleźliśmy się w izolacji, przywiązani do naszych domów. Nikt nie był w stanie wyobrazić sobie ani skali, ani skutków tego kataklizmu. Chcieliśmy zamienić świat w technokosmos, który będzie zdolny oprzeć się wszelkim niepewnościom. Ale dziś widać z całą wyrazistością, że to nie jest możliwe. Bo kruchość jest immanentną cechą kondycji człowieka. Ludzkość zamieszkująca Ziemię jest w końcu bardzo różnorodna, wiele tu nieprzewidywalności, predestynacji, tragedii. To doświadczenie powinno nas uczyć skromności w ferowaniu ocen. A mimo to wielu, przynajmniej w Europie, nadal zachowuje się tak, jakby nic się nie stało. Angażują się w atakowanie polityków, oskarżając ich o zbyt późną reakcję, albo przeciwnie, o to, że narzucone restrykcje poszły zbyt daleko. Tych ostatnich jest zresztą więcej. Uważają, że niesłusznie poświęcono podstawowe wolności na ołtarzu tego, co Michel Foucault nazywał biowładzą (biopouvoir). Tak jakby oni sami przewidywali, co się stanie, wiedzieli, jak należy postępować. Żyliśmy jednak w społeczeństwie tak zindywidualizowanym, że wszelka dyscyplina była w nim spontanicznie oceniana jako narzędzie sprawowania władzy.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów