I wtedy wrzeszczysz?
Potrafię krzyknąć. Chociaż pracuję nad tym, by trzymać emocje na wodzy. To, że jestem kobietą, niczego nie zmienia. Przypomnę, że jestem jedyną kobietą w historii, która była w zarządzie głównym Młodzieży Wszechpolskiej.
I jak oni cię tam traktowali?
No właśnie normalnie. Tak jak siebie nawzajem. Są stawiane zadania, które należy realizować. Płeć nie ma znaczenia. Nie muszę zresztą sięgać daleko pamięcią. Mam żywe doświadczenie ze współpracy ze stowarzyszeniem Obrona Narodowa. 90 proc. tego środowiska to mężczyźni. Część z nich była w wojsku albo w służbach mundurowych. Tam również byłam w zarządzie.
I jak twój mąż sobie z tym radzi, że jesteś całe życie otoczona przez facetów?
Zwyczajnie. Zna ludzi, z którymi pracuję. Wziął nawet udział w jednym ze szkoleń obronnych organizowanych przez moje stowarzyszenie. Mąż nie odczuwa jednak potrzeby szerszego, społecznego zaangażowania.
Ty się angażujesz, a on siedzi w domu i gotuje? Cóż to za lewacki model rodziny!
Żaden lewacki, po prostu współpracujemy. A poza tym to ja gotuję. On co najwyżej odgrzewa to, co zrobiłam ja albo jego mama. Wspólnego czasu jest jednak mało. Ale to nie tylko mój problem, lecz ogółu młodych ludzi. Dziś oczekuje się zaangażowania w życie zawodowe niemal na sto procent. Sama również widzę, że ostatnio poświęcamy sobie z mężem zbyt mało czasu. Będziemy chyba musieli wrócić do sprawdzonych rozwiązań. Trzy lata temu umówiliśmy się, że dwie godziny w tygodniu musimy wygospodarować tylko dla siebie. Zaczęliśmy wspólnie tańczyć salsę. To było świetne doświadczenie.
Mąż też się ciebie boi?
Nie, bo to on rządzi w domu. Chociaż walka o supremację trwała prawie siedem lat, to głos decydujący ma mój mąż.
To demokracja z silnym prezydentem czy już dyktatura?
Zdecydowanie pierwsza opcja. Musi być jednak osoba, która ma ostateczny głos. Dobrze, jeśli jest to mężczyzna, bo to daje kobiecie poczucie bezpieczeństwa. Jeśli jest inaczej i cała odpowiedzialność spoczywa na barkach kobiety, jest to dla niej na dłuższą metę bardzo obciążające.
Wracając do Młodzieży Wszechpolskiej, brałaś udział w jakichś protestach antyunijnych?
To był czas, gdy świat wydawał się czarno-biały i miało się autorytety.
Jakie autorytety?
Margaret Thatcher, która doszła do wszystkiego dzięki swojej ciężkiej pracy, a nie parytetom. W polskiej polityce wtedy autorytetem był... Roman Giertych. W szerszym znaczeniu byli nim też moja mama i Jan Paweł II.
Papież, który opowiedział się za wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej.
Byliśmy w środku kampanii środowisk eurosceptycznych. Staraliśmy się dotrzeć do ludzi z informacją, z jakimi zagrożeniami wiąże się wejście do UE. W tym momencie słowa papieża „od unii lubelskiej do Unii Europejskiej" podcięły nam skrzydła. Wiedzieliśmy, że jest już, mówiąc kolokwialnie, pozamiatane, a głosowanie stało się formalnością.
I co sądziliście o słowach Ojca Świętego?
Nie rozumieliśmy ich. Dziś myślę, że papież widział tę sprawę znacznie szerzej. Że Polska jest potrzebna zachodniej Europie. Bo Polacy, jako jedni z nielicznych w UE, nie stracili jeszcze instynktu samozachowawczego i resztek zdrowego rozsądku.
Uważasz, że Polska powinna wyjść dziś z Unii?
Nie wychodzi się z żadnego projektu, gdy nie ma się przygotowanych rozwiązań na potem.
To jak nie Unia, to co?
Międzymorze. Tylko trzeba podejść do tego na poważnie. To projekt długofalowy, ale na pewno wzmocniłby bezpieczeństwo w naszym regionie.
Bardzo ciekawa idea. Oryginalna...
To idee kształtują rzeczywistość. Jak Polska chce być liderem, to musi kształtować przyszłość. Nie zastanawiać się, co będzie, tylko co należy robić.
Kontynuując prace archeologiczne, to czy pracowałaś dla Ligi Polskich Rodzin?
Owszem, w biurze prasowym tej partii. Prowadziłam im również stronę internetową.
Co się zatem stało z LPR?
Nic, właściwie jej nie ma. W 2007 roku po klęsce w wyborach parlamentarnych Roman Giertych wezwał do siebie najbliższych współpracowników i powiedział, że nasze drogi muszą się rozejść i każdy musi się zająć własnym rozwojem.
Obserwujesz teraz Romana Giertycha i co myślisz: warto było pracować dla tego człowieka?
Giertych miał szansę stanąć na czele kontrrewolucji i przemiany pokoleniowej. Gdyby tylko miał więcej pokory i cierpliwości, dziś byłby liderem tych wszystkich środowisk, które idą w Marszu Niepodległości. Jeśli spojrzeć na to, kim mógłby dziś być w polskiej polityce, to stracił wszystko. Oczy mu przesłoniła nienawiść do PiS i Jarosława Kaczyńskiego. A przecież, jeśli działania nie są motywowane pozytywnie, to potrafimy tylko krytykować.
Co pozytywnie motywuje ciebie?
Moje wartości i wiara. To dzięki nim w trudnych momentach pamiętam, że nie jesteśmy w tym wszystkim sami. I to daje mi wewnętrzną siłę.
Ile masz dzieci?
Troje, same dziewczynki.
Chcesz poprawić szóstkę, czyli wynik swojej mamy?
Chyba raczej ciężko byłoby mi to osiągnąć.
Jest program 500+, za którym głosowałaś...
Dzieci nie rodzi się dla pieniędzy. Poza tym to, że poparłam 500+, wcale nie oznacza, że uznaję go za dobre rozwiązanie.
No właśnie, wolnościowiec, który popiera 500+? Coś tu nie gra.
Przyznaję, że wchodząc na salę obrad, miałam ogromny dylemat. Cała filozofia prorodzinnych rozwiązań podatkowych powinna być oparta na założeniu, że państwo mniej zabiera wielodzietnym. Dlatego uważam, że taki program powinien polegać na odpisie podatkowym zamiast na polityce rozdawnictwa. Niestety, PiS był całkowicie zamknięty na rozmowy o korekcie programu.
No i tysiaczek mógłby być w plecy.
Takie podejście w ogóle mnie nie motywowało. To, co ostatecznie wpłynęło na moje głosowanie, to świadomość, w jakim położeniu są dziś polskie rodziny, zwłaszcza wielodzietne. Jak bardzo polityka fiskalna państwa ich dusi, jak wiele pieniędzy muszą wpłacać do budżetu. I fakt, że państwo pozostaje ślepe na to, ile dzieci wychowuje się w danej rodzinie, gdy ściąga od niej podatki.
Ale wolnościowe podejście do gospodarki raczej kłóci się z poparciem dla 500+.
Słuchaj, republikanizm to nie jest ideologia. Dla nas najważniejsze jest dobro wspólne. To sprawia, że nie jesteśmy oderwani od rzeczywistości. Stąd też czasem takie decyzje. Jeśli mam świadomość, jak bardzo państwo ograbia polskie rodziny z ich własnych, ciężko zarobionych pieniędzy, obciążając je w sposób niewspółmierny podatkami, to wolę poprzeć rozwiązanie, dzięki któremu odzyskają choć część pieniędzy. Program 500+ jest rozwiązaniem nieudolnym, ale pomógł polskim rodzinom wstać z kolan.
Wspierasz rodziny. In vitro też?
Metodę in vitro uważam za nieetyczną. Podobnie jak wszelkie inne działania, które są związane z niszczeniem życia ludzkiego na każdym etapie jego rozwoju. Każdej rodzinie życzę, by mogła się cieszyć wyczekiwanym potomstwem. Ale wszystko ma swoją cenę. Jeżeli ceną jest życie drugiego człowieka, to nie możemy tego akceptować. Są przecież etyczne metody leczenia niepłodności. Dlaczego nie inwestujemy w rozwój naprotechnologii, która realnie pomaga i ma większą skuteczność niż in vitro?
No właśnie inwestujemy, tylko nie ma badań klinicznych, które by potwierdzały to, co mówisz.
Na naprotechnologię decydują się często pary, które mają za sobą nieudane próby in vitro. Ma ona wysoką skuteczność, choć o tym mówi się rzadko. Wiesz w ogóle, na czym się opiera naprotechnologia?
Z naukowego punktu widzenia to opiera się na wspieraniu dobrym słowem.
Czyli jednak niewiele wiesz na ten temat. Polega na diagnozie przyczyn niepłodności i jej leczeniu. Mam tu własne doświadczenia. Swoją drogą, kobiety chodzą do ginekologów i są traktowane sztampowo. Brakuje podejścia bliskiego naprotechnologii.
Może zmieńmy temat na krajową politykę. Czemu jest tak źle?
Mamy szkodliwy podział społeczeństwa na dwa wrogie obozy. Najlepiej obrazuje to fragment filmu „Dzień świra", w którym wszyscy ciągną flagę w swoją stronę, co prowadzi do jej rozdarcia. Ten konflikt jest destrukcyjny dla całego państwa.
Ale najwidoczniej ludzie chcą dalej oglądać ten spór. Może ich bawi, a może uważają, że jednak coś ważnego się za nim kryje. Musisz się opowiedzieć: Tusk albo Kaczyński.
Czasem mam wrażenie, że ten spór jest celowo podgrzewany. Co więcej, w Sejmie ten konflikt łatwo bagatelizować zwykłym wzruszeniem ramion, natomiast ludzie poza Sejmem bardzo się w niego emocjonalnie angażują. To było dobrze widać podczas grudniowego kryzysu. Szczerze mówiąc, od środka wyglądał on znacznie mniej poważnie.
Ale ty właśnie określiłaś się podczas tego sporu! Poszłaś głosować do Sali Kolumnowej.
Obowiązkiem posła jest głosować. Po prostu wykonywałam swój mandat. Moją partią jest Polska, a nie PiS czy PO. Głosując, dałam wyraz temu, że nie popieram sejmowej obstrukcji.
Ładnie to brzmi, ale jak będziesz chciała wykorzystać swoją wiedzę o obronie terytorialnej w ministerstwie, to twoją partią będzie musiał być PiS.
Wciąż jestem w opozycji. Poza tym na tę chwilę za obronę terytorialną w MON odpowiada minister Michał Dworczyk, a patrząc na możliwości PiS, to jest to naprawdę dobry wybór.
I ani przez chwilę nie chciałaś być na jego miejscu?
Nie jestem w partii, która wygrała wybory. W ogóle nie było zatem takiego tematu.
Dlatego chodzisz na głosowania w Sali Kolumnowej...
Głosowałam wówczas przeciwko budżetowi, o czym niewielu pamięta.
Chodziło wtedy o uzyskanie kworum, więc nie ma to znaczenia.
Nasze głosy nie były decydujące.
Ale mogły być.
Razem z posłem Rafałem Wójcikowskim w momencie podejmowania decyzji o wejściu na głosowania do Sali Kolumnowej wiedzieliśmy, że PiS już ma kworum.
Ale ma kto teraz wyciągnąć do ciebie rękę...
Owszem. Zarówno teraz, jak i wcześniej sporo osób wyciąga, gdy się witamy. Zresztą, gdybym chciała być w innym miejscu, tobym była. Dziś wierzę w projekt „Republikanie".
—rozmawiał Piotr Witwicki (dziennikarz Polsat News)
Anna Siarkowska jest politykiem i politologiem, posłem na Sejm, w lutym tego roku wystąpiła z Klubu Kukiz'15 i została przewodniczącą nowo powołanego koła poselskiego Republikanie.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95