Jesień 2016 roku, mam do zrobienia reportaż we wsi na Lubelszczyźnie, koleżanka proponuje: – Przejadę się z tobą, weźmiemy moje auto, ty popracujesz, ja zrobię sobie wycieczkę. Rzutem na taśmę dołącza do nas jej znajomy, nieco spóźniony gramoli się na tylne siedzenie z czteropakiem piwa, zanim wyjedziemy z parkingu pod blokiem, słychać syk otwieranej puszki. Najpierw dopytuje: – Gdzie właściwie jedziemy? A po co? Jesteś dziennikarką?
Później następuje monolog: – Ja nie rozumiem, o co chodzi z tymi imigrantami, że się tak do nas pakują. A najbardziej to nienawidzę Ukraińców! Przyjeżdżają do Polski za pracą, bo tu niby mogą więcej zarobić niż u siebie. A co to, nasza sprawa? Jak mają taki burdel, nie umieją zrobić porządku, to niech tam siedzą! Jak to mówią: jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Czym ja się zajmuję? No, ten... Teraz jestem akurat na parę tygodni w Polsce. Bo tak to pracuję w Anglii.