Joanna Szczepkowska: Wirus autocenzury

Czarny ekran i napis „Tu miał być Twój ulubiony program" robi wrażenie. Inaczej ustawa, której konsekwencją będzie skasowanie mediów innych niż prorządowe, może nie wzbudzić protestów społecznych, podobnych do tych, jakie miały miejsce w przypadku dramatu kobiet. Brak mediów takich czy innych jest przy tym abstrakcją, zwłaszcza w mróz i w pandemię. Niewątpliwie na to liczą władze. Brutalny cynizm polityczny pozwala na wykorzystanie i epidemii, i klimatu do przeprowadzania brutalnych reform, z których nie wszystkie działają na społeczną wyobraźnię.

Aktualizacja: 14.02.2021 17:05 Publikacja: 12.02.2021 18:00

Joanna Szczepkowska: Wirus autocenzury

Foto: Fotorzepa/ Jakub Mikulski

Oczywiście brak „Szkła Kontaktowego" może ruszyć widzów, dla których to część codzienności, ale czy to wystarczy? Trzeba by było pokazać, czym jest postępująca cenzura dla nas samych. A jest powolnym ogłupianiem. Obniżaniem zdolności refleksji , i co najgorsze, a znane z czasów PRL, powrotem autocenzury. Gdyby ktoś z rządu stanął na konferencji prasowej i powiedział, że od dziś wolno używać tylko jednej półkuli mózgu, bez względu na warunki pogodowe ulice zapełniłyby się protestującymi. Mało kto zdaje sobie sprawę, że ustawa taka jest właśnie ingerencją w ośrodek naszej inteligencji.

Jak to działa? Wystarczy przypomnieć sobie PRL, a już chyba mało kto nie ma takich skojarzeń. A więc były dwie gazety – „Trybuna Ludu" i „Życie Warszawy". „Trybuna" była tym, czym jest dzisiaj TVP Info, a „Życie Warszawy" pisało o tym samym, tylko bardziej stonowanym językiem, trochę bardziej inteligenckim. Ogłupienie polega na tym, że odczuwaliśmy wielką dumę, będąc czytelnikami „Życia Warszawy", a odrzucając „Trybunę Ludu". Daliśmy się omamić do tego stopnia, że okruszek smakowaliśmy jak cały tort. Wystarczyło, że artykuł napisany był lżej i bez propagandowego zadęcia, a już czuliśmy się czytelnikami opozycyjnej gazety, chociaż przekaz był niemal identyczny jak w „Trybunie". Przypomina to chirurgiczną ingerencję w półkule mózgu.




Takim probierzem atrapy wolności były teatry. Widzowie chwytali każde słowo, które można było odebrać jako aluzję i niezgodę. Bili brawo jednemu zdaniu, jednemu słowu, nawet jeśli intencja spektaklu była ugodowa. Całkiem przeciętne przedstawienia urastały do kultowych, jeśli publiczność odczytywała cień aluzji. W teatrach na próbie siedział cenzor. Żaden tajniak przebrany za artystę, tylko oficjalny urzędnik cenzury wyjmował zeszyt i notował swoje uwagi, a potem oficjalnie szedł do gabinetu dyrektora ze wskazówkami, co należy w spektaklu zmienić, a co wykreślić. I chociaż dzisiaj wydaje się to bajką z tysiąca i jednej nocy, wcale nie jesteśmy tak daleko od wznowienia posady cenzora.

Jak to działa na ośrodek naszej inteligencji? W jednym z teatrów reżyserowano „Zieloną Gęś" Gałczyńskiego. Pada tam zdanie: „rząd jak piórko w górę leci". Aktorzy dostali egzemplarze i ze zdumieniem przeczytali to zdanie zmienione na „coś jak piórko w górę leci". To nie była zmiana cenzora. To była zmiana, której dokonał sam reżyser ze strachu przed cenzorem. Autocenzura jest czymś w rodzaju ciężkiej nerwicy – wchodzi w podświadomość i programuje nasze myśli bez względu na to, jak wysokie jest nasze IQ.

Od razu się zastrzegam. Moim zdaniem żadne media nie są wolne i żaden dziennikarz nie ma całkiem wolnej ręki. Moje własne doświadczenia wystarczą, żeby to udowodnić. Kiedy „moja telewizja", czyli TVN, zrobiła o mnie kłamliwy reportaż i wytoczyłam proces, autor reportażu wyznał w sądzie: zrobiłem to na polecenie stacji. Udowodnienie, że ani jedno zdanie w reportażu nie zgadzało się z prawdą, było proste, ale co najmniej przykre. Więc oni też... Dziennikarka Magda Mołek odeszła z TVN do internetu, argumentując, że teraz może zapraszać, kogo chce.

Oczywiście, że media prywatne są zależne od pracodawcy, a pracodawca od finansistów. Dziennikarze w mediach pracują na rzecz stacji. Jednak żeby nie wiem jak ostro widzieć wady stacji komercyjnych, pracują tam dziennikarze, którzy potrafią rozmawiać i budzą nasze umysły. Jeśli (w co nie wierzę) uda się rządowi wprowadzić opodatkowanie reklam w mediach prywatnych, doprowadzi to do ich likwidacji i będziemy się kształtować na wzór obywatela PRL. Będziemy jak ogłupiali szukać aluzji i cieszyć się z każdego okruchu. Któregoś dnia przyjdzie pan z notesem, a my będziemy czekać na jego wskazówki. Stąd już niedaleko do wyprzedzania jego decyzji. Dostaniemy egzemplarze z niewielką zmianą słowa „rząd" na słowo „ coś" i pokornie będziemy czytać dalej. Nie, tak nie będzie. Opór przed tym to walka o nasze zdrowie psychiczne, walka z wirusem autocenzury. Walka konieczna.

Oczywiście brak „Szkła Kontaktowego" może ruszyć widzów, dla których to część codzienności, ale czy to wystarczy? Trzeba by było pokazać, czym jest postępująca cenzura dla nas samych. A jest powolnym ogłupianiem. Obniżaniem zdolności refleksji , i co najgorsze, a znane z czasów PRL, powrotem autocenzury. Gdyby ktoś z rządu stanął na konferencji prasowej i powiedział, że od dziś wolno używać tylko jednej półkuli mózgu, bez względu na warunki pogodowe ulice zapełniłyby się protestującymi. Mało kto zdaje sobie sprawę, że ustawa taka jest właśnie ingerencją w ośrodek naszej inteligencji.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów