Maseczki, choć chronią innych przed zakażeniem, są także czymś całkowicie sprzecznym z naszą naturą, bowiem poznajemy się, komunikujemy i spotkamy właśnie twarzami. Z nich, jak pięknie pisze Emmanuel Levinas, wyczytujemy fundamentalne wołanie drugiego, w nich dostrzegamy jego człowieczeństwo. Nie da się więc funkcjonować, gdy są stale zasłonięte. Czymś absolutnie niemożliwym jest również postrzeganie w innych zakażonych zagrożenia dla nas. To zabija wspólnotę, niszczy solidarność międzyludzką, dekonstruuje relacje.

Restrykcje sanitarne, nawet jeśli konieczne, niszczą więc nasze człowieczeństwo i mogą prowadzić – szczególnie w połączeniu z głębokim kryzysem ekonomicznym i masowym bezrobociem – do pojawienia się zupełnie innej pandemii, która może być równie groźna jak ta, która trwa obecnie. Przed jej pojawieniem przestrzegają już eksperci z różnych krajów. Well Being Trust i naukowcy związani z Amerykańską Akademią Lekarzy Rodzinnych ostrzegają w swoim raporcie, że pandemia koronawirusa może doprowadzić do bezprecedensowego wzrostu liczby „zgonów z rozpaczy". Terminem tym określa zgony spowodowane nadużywaniem alkoholu, narkotyków czy samobójstwa. Jak wynika z szacunków, ich liczba może w ciągu najbliższych dziesięciu lat wzrosnąć o 75–150 tys. Dla porównania takich zgonów w 2018 roku było w USA 182 tys. Powodów jest zaś przynajmniej kilka. Po pierwsze, brak stabilności i postępujące bezrobocie, po drugie, zanik norm społecznych, jakimi kierowaliśmy się w normalnych czasach (na przykład picie w ciągu dnia w domu), po trzecie brak normalnych interakcji społecznych, i wreszcie dystans, który prowadzi do samotności.

Tym razem nie będę pisał o tym, jak można i trzeba walczyć z kryzysem, bo to zadanie dla polityków i ekonomistów. Nie zmieniłem zdania w kwestii bezwarunkowego dochodu gwarantowanego, ale on wcale nie rozwiąże wszystkich problemów. Dlaczego? Bo nawet jeśli pieniądze będą, nawet jeśli (co ważne) zachowane zostanie minimum socjalne, to człowiek i tak potrzebuje pracy jako źródła sensowności swojego życia, potrzebuje społecznych zaangażowań, a przede wszystkim potrzebuje nadziei, że w końcu będzie normalnie, że będzie mógł spotykać się z przyjaciółmi, pić wino, obejmować na przywitanie i pożegnanie oraz obserwować twarze, a nie bezosobowe maski. To wszystko jest nam niezbędne do życia, bo bez nadziei i bez sensu człowiek umiera, nawet jeśli wciąż jeszcze żyje.

I właśnie to stanowi wielkie zadanie dla ludzi religijnych (niezależnie od tego, jakiej religii są wyznawcami), a także dla tych, którzy klasycznie pojmują filozofię. Dlaczego tak sądzę? Bo tak się składa, że tylko wiara i autentyczna religijność przywraca nadzieję i pozwala doświadczyć sensu w bezsensie. To także ważny czas dla filozofów, bo traktowana poważni jako ćwiczenie duchowe filozofia także jest drogą poszukiwania sensu w bezsensie i nadziei w beznadziei. To jest czas nie tylko nam dany, ale i zadany. Warto o tym rozmawiać, bo bez tego zatracimy się w rozpaczy i poczuciu braku nadziei.