„Nie świruj”, czyli cała prawda o naszej polityce

Awantura, która wybuchła w następstwie opublikowania – skądinąd paskudnych – filmików z udziałem celebrytów, pokazała z jednej strony reaktywność i hipokryzję prawicy, a z drugiej kompletne zgubienie słuchu społecznego u opozycyjnych elit.

Aktualizacja: 28.09.2019 20:37 Publikacja: 28.09.2019 00:01

„Nie świruj”, czyli cała prawda o naszej polityce

Foto: Screen z filmiku z Wojciechem Pszoniakiem

Afera, która wybuchła w następstwie akcji kilku aktorów „Nie świruj, idź na wybory", nie mogła się nie wydarzyć. Nie, nie jestem deterministą i nie uważam, że wszystko się dzieje, bo musi – ludzie są wolni i mogą podejmować różne decyzje. Ale ta awantura musiała się wydarzyć, bo ukazuje głęboką prawdę o polskiej polityce. Prawdę o obu stronach polskiego sporu i ich nieprawdopodobną wprost hipokryzję.

Zacznijmy od prawicy, która nie posiadała się z oburzenia, gdy zobaczyła filmiki, w których znani aktorzy, udając osoby chore psychicznie, mówią na końcu: „Nie świruj, idź na wybory". Pierwszym problemem była skala reakcji. Po prawej stronie przez chwilę zapanowało szaleństwo. Coś, co kiedyś nazwałem „oburzingiem", wybuchło z całą mocą.

Oburzanie się jest świetną metodą zwracania na siebie uwagi, gdy się jest w opozycji. Ale w przypadku, gdy prawica rządzi już cztery lata, a nie cztery miesiące, wygląda dość groteskowo, gdy poważni ludzie zachowują się jak rozhisteryzowane gimnazjalistki, ujawniając przy okazji reaktywność prawicy, która zamiast realizować własną agendę, śledzi wydarzenia ze świata z myślą: „Czym by się tu jeszcze oburzyć".

Ale jest też i inny aspekt, na który zwrócił uwagę w swoim komentarzu w „Rz" Michał Płociński. Doszło bowiem do kradzieży pojęć – to bowiem lewica na ogół jest oskarżana przez prawicę, że chce wprowadzać cenzurę i zabronić mówić o wariatach, upośledzonych itp., i stosować pojęcia neutralne. To lewica zawsze stawała po stronie słabszych, wykluczonych czy niepełnosprawnych. A oto nagle prawica – która pokazała, co myśli o niepełnosprawnych podczas protestu rodzin takich osób w Sejmie – przebrała się w białe kożuszki i zaczęła łagodnie beczeć o złych lewicowych wilkach, które dyskryminują owieczki. Podobnie było z pojęciem fake news. Część zachodnich liberalnych elit po szoku, jakim były sukcesy wyborcze PiS, Trumpa czy zwolenników brexitu, zaczęła sobie tłumaczyć, że nagle sympatie społeczne poszły w innym kierunku, bo miliony wyborców musiały zostać zmanipulowane za pomocą fake newsów. Prawica to hasło szybko przejęła. I od tego czasu fake newsem stały się wszystkie informacje, które były niewygodne dla prawicy.

To samo stało się z pojęciem hejtu. Jeszcze niedawno prawica biła na alarm, że oto liberałowie chcą jej zamykać usta pod pretekstem walki z mową nienawiści. Jeszcze niedawno to pojęcie należało do lewicowego języka. Ale prawica zorientowała się, że to wygodne narzędzie. Że zamiast z nim walczyć, trzeba je przejąć i przedstawić się jako ofiara hejtu. Stąd modne ostatnio utyskiwania, że to PiS jest ofiarą zmasowanego ataku hejterskiego w sieci.

Ale ta sprawa mówi też wiele o stanie umysłu części liberalnych elit. Akcja „Nie świruj" jest wyjątkowo głupia. Przedstawianie przeciwnika jako wariata jest po ludzku nieprzyzwoite. W dodatku robi to strona liberalna, która oburza się na każde słowo Jarosława Kaczyńskiego dzielące Polaków na lepszych i gorszych. W polityce głupota nie jest zbrodnią. Zbrodnią jest to, że to akcja zupełnie przeciwskuteczna. Utrwala bowiem korzystny dla PiS podział na wyalienowane elity, które nienawidzą konserwatywnego i popierającego prawicę ludu i gotowe są na każdą niegodziwość, by go pognębić. Po przegranych wyborach europejskich politycy PO bili się w piersi, twierdząc, że za mało jeździli na wieś i nie przekonywali zwykłych Polaków. Już sama taka diagnoza świadczyła o poczuciu wyższości nad tępymi masami, do których wystarczy pojechać, by przekonać do swych politycznych racji. Akcja „Nie świruj" nie była dziełem liderów opozycji. Sęk w tym, że w oczach wielu wyborców prawicy istnieje ścisły związek między opozycją a zaangażowanymi politycznie celebrytami. W efekcie zaś taka akcja idzie na konto opozycji i skutecznie mobilizuje wyborców PiS do tego, by iść na wybory i zagłosować przeciwko tym, którzy gardzą ludem, jego tradycjami i wartościami.

Afera, która wybuchła w następstwie akcji kilku aktorów „Nie świruj, idź na wybory", nie mogła się nie wydarzyć. Nie, nie jestem deterministą i nie uważam, że wszystko się dzieje, bo musi – ludzie są wolni i mogą podejmować różne decyzje. Ale ta awantura musiała się wydarzyć, bo ukazuje głęboką prawdę o polskiej polityce. Prawdę o obu stronach polskiego sporu i ich nieprawdopodobną wprost hipokryzję.

Zacznijmy od prawicy, która nie posiadała się z oburzenia, gdy zobaczyła filmiki, w których znani aktorzy, udając osoby chore psychicznie, mówią na końcu: „Nie świruj, idź na wybory". Pierwszym problemem była skala reakcji. Po prawej stronie przez chwilę zapanowało szaleństwo. Coś, co kiedyś nazwałem „oburzingiem", wybuchło z całą mocą.

Pozostało 81% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami