Andrzej Duda. Ostatnia nadzieja PiS

Andrzej Duda powinien się zacząć rozglądać za dobrymi doradcami. I modlić się, aby jego własny obóz nie podstawił mu nogi.

Publikacja: 22.10.2019 21:00

Jak tu wygrać kolejne wybory? Andrzej Duda na gali wręczenia Nagrody Prometejskiej im. Prezydenta Le

Jak tu wygrać kolejne wybory? Andrzej Duda na gali wręczenia Nagrody Prometejskiej im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, 26 września 2019 r.

Foto: Tomasz Jastrzębowski/REPORTER

W internecie wyroiły się wezwania zwolenników PiS do innych zwolenników PiS, aby teraz skoncentrować się na jednym: walce o reelekcję Andrzeja Dudy. Rozbrzmiewają płomienne apele i zaklęcia. Są to reakcje oczywiste. Gdyby obecnego prezydenta zastąpił kandydat opozycji, reszta kadencji jest dla prawicy zmarnowana.

W czystej teorii ewentualna kohabitacja od maja przyszłego roku nie musiałaby oznaczać tragedii dla Polski. Jednak przy sile politycznego konfliktu w naszym kraju z pewnością opozycyjny prezydent zrobiłby wiele, aby utrudnić rządowej większości życie. Opozycja nie ukrywa przecież, że traktuje rzecz całą w kategoriach krucjaty na rzecz natychmiastowego powstrzymania groźnych szaleńców. Władza negatywna dysponującego wetem prezydenta zupełnie wystarczy.

Twardo kontra miękko

Skądinąd niemal od pierwszej chwili swoich rządów liderzy PiS żyją w cieniu nieustającego lęku przed zablokowaniem ich agendy. Tak uzasadniano budowanie na skróty nowej większości w Trybunale Konstytucyjnym czy wojnę z Sądem Najwyższym. Strach przed totalną obstrukcją wyprzedzał na ogół zdarzenia, był czymś w rodzaju samospełniającej się przepowiedni. Teraz stałby się prostą konsekwencją rzeczywistości.

Już dziś jesteśmy świadkami namiastek debaty na temat tej przyszłej kampanii po prawej stronie. Pojawiły się stosunkowo liczne głosy nawet tak przedziwnych postaci jak pasowana nagle na autorytet antykomunistycznej prawicy Aleksandra Jakubowska. Przestrzegają one przed traktowaniem kampanii prezydenckiej jako okazji do przegrupowania sił czy zmiany wizerunku obozu rządowego w kierunku bardziej „miękkim”. Cokolwiek to oznacza.

Mitowi szukania poparcia w centrum przeciwstawiane jest proste „wzmożenie pracy”. Andrzej Duda ma pracować równie ciężko jak przed czterema laty i równie ciężko jak PiS w kampanii parlamentarnej. To ma wystarczyć.

Z punktu widzenia logiki są to wypowiedzi zagadkowe. PiS pracował przez ostatnie miesiące naprawdę wytężenie, a jednak większości bezwzględnej w wyborach nie uzyskał. Naturalnie logika kampanii prezydenckiej jest inna, czysto personalna. Ale powinno się szukać jakiegoś pomysłu na pozyskanie lub zatrzymanie wyborców niepisowskich – to zdawałoby się elementarz.

Zwolennicy innego rozumowania mogą naturalnie wskazywać, że już dzisiaj Andrzej Duda ma wpływy szersze niż elektorat pisowski. Ale przecież zgromadził to poparcie – wykazywane w rozmaitych sondażach, zaufania czy popularności – w sytuacji, w której nie był stroną kampanii. Pojawia się pytanie, co ma mówić czy robić w sytuacji, kiedy będzie codziennie zderzał się z oskarżeniami, zarzutami i pytaniami.

Notabene za fasadą tej debaty toczy się rozgrywka o naturę samego obozu rządowego. Publicystyczne głosy za twardością i wyrazistością są skorelowane z wysiłkami Zbigniewa Ziobry, jego ugrupowania Solidarna Polska, a możliwe, że i jego potencjalnych sojuszników w PiS, aby nadać temu obozowi jeszcze nową postać. Niektórzy żądanie wymiany Mateusza Morawieckiego najpierw na Mariusza Błaszczaka, a przez moment na samego Jarosława Kaczyńskiego odebrali jako licytację o posady – w rządzie i spółkach państwowych. Taki motyw jest z pewnością ważny, ale kryje się za tym coś więcej.

Prezydent bardziej pisowski

Wizja wyjścia z kolejną ofensywą polityczną w warunkach nowych trudności związanych choćby z brakiem kontroli nad Senatem jest wizją tajemniczą. Dlaczego miałaby ona pozyskać nowych wyborców, w szczególności dla prezydenta, skoro nie przysporzyły jej trzy ostatnie, także dość wojownicze, kampanie? Chyba żeby założyć równoczesny kurs na odseparowanie Andrzeja Dudy od swojego politycznego zaplecza. PiS i jego sojusznicy biją się z resztą świata jeszcze bardziej niż do tej pory, a głowa państwa występuje jako arbiter.

To jednak scenariusz dość fantastyczny. Zdarzenia 2017 roku, kiedy prezydent naprawdę oddzielił się na chwilę od swojego obozu, wetując ustawy sądowe, pokazały, że żadna ze stron nie jest na to gotowa.

Ostatnie miesiące były czasem definitywnego, także psychicznego, powrotu Dudy na łono PiS. Unikał on jak ognia choćby pozorów różnicy zdań z rządem. I to można zrozumieć. Dla Zjednoczonej Prawicy było to cenne wsparcie. Prezydent nie chciał uchodzić za jej grabarza, każde wewnętrzne starcie mogło bowiem zaszkodzić. Zachował się jak rasowy polityk.

Ma to jednak swoją cenę. Dziś Duda jest traktowany jako jeden z liderów PiS. Wszystko, co zrobi ta formacja z przyległościami, pójdzie raczej na jego konto. Także awantury w parlamencie, agresywna propaganda TVP czy porażki w starciach „praworządnościowych” z Unią Europejską. Rozmawiamy więc nie o pomnożeniu poparcia dla prezydenta, ale o lęku przed jego skurczeniem.

Czyja to będzie kampania?

Andrzej Duda, jeżdżąc bardzo pracowicie po kraju, nawet niespecjalnie o to proszony, promował program i filozofię rządzenia PiS. Przypominał o 500+, o zaletach wielkich rządowych wydatków, o obronie wykluczonych przez ekipę Morawieckiego. Sądząc choćby po jego wystąpieniu w Świdnicy kilka dni po wyborach, zamierza kontynuować tę metodę. Usłyszeliśmy dobrze znane słowa o poprzedniej władzy, która nie chciała mieć dla ludzi pieniędzy, i o obecnej, która je znalazła.

Czy jest to skuteczna recepta na uzyskanie w drugiej turze większości? Nie wiem. Prezydent zgromadził sobie w teorii bezpieczną górkę poparcia. Istnieje grupa wyborców, która ceni go jako miłego pana, dobrze wykonującego swoje obowiązki, dodajmy – głównie ceremonialne. Przypomnijmy jednak, że zwłaszcza w ostatnim roku sam obóz rządowy mu w tym pomagał, unikając zaostrzania rozmaitych kantów, a czasem się cofając – zwłaszcza w starciach z instytucjami unijnymi. Robił tak, myśląc nie tyle o Dudzie, ile o własnych wyborczych szansach.

Ktoś, kto dziś radzi: „bardziej ofensywnie”, zwiększa a nie zmniejsza ryzyko przegrania w tej nowej próbie sił. Zakładam, że Jarosław Kaczyński zdaje sobie z tego sprawę. Ale zakładam też, że rozgrywka o kurs po wyborach dopiero się zaczęła. Wpływ na to mieć będą tyleż konfrontacyjne zakusy opozycji, która traktuje Senat jak przyczółek do podsycania niepokoju, co pokusy wielu prawicowców wierzących w polityczną wojnę jako jedyną metodę. Metodę sprawowania władzy i pielęgnowania własnych ambicji – dodajmy poprzez odwoływanie się do twardego elektoratu, a nie całej reszty Polaków.

Dość łatwo wyobrazić sobie sytuację, kiedy PiS ciągnie w dół swojego prezydenta. Grzebiąc swoje nadzieje na sterowne rządzenie przez niemal całą kadencję. Ale to niejedyny kłopot Dudy.

Czym się tu pochwalić?

Jest też pytanie, kto będzie mu robił kampanię. W tę z 2015 roku zaangażowani byli po prostu znaczący politycy PiS. Niosący wówczas skojarzenia z duchem zmiany – Duda był jej pierwszą zapowiedzią. Pomińmy jeszcze na chwilę pytanie, co architekci dzisiejszej kampanii pisowskiego prezydenta powinni mówić. I zauważmy, że w jego otoczeniu prawie nie ma klasycznych polityków. Trudno się spierać o agendę, kiedy nie ma jej kto napisać. Jednych odstraszyła logika kariery – realne atrybuty władzy były gdzie indziej. Innych – zaciętość sporu Pałacu Prezydenckiego z Nowogrodzką w 2017 roku. Spór się dawno skończył, ale prezydent pozostał na Krakowskim Przedmieściu z paroma urzędnikami, z których żaden nie wydaje się biegły w bieżących grach politycznych.

Powróćmy do samej treści. Duda z 2015 roku mógł sobie pozwolić na składanie wielu obietnic, które stały się potem częścią pisowskiego programu. Dziś o to znacznie trudniej. Po przeładowanej nimi kampanii parlamentarnej ciężko wymyślić nowe zapowiedzi w jakiejkolwiek sferze. Ale i dlatego, że wyborcy już zauważyli: prezydent nie mnożył do tej pory swoich inicjatyw, rzadko kiedy wtrącał się do klasycznej polityki wewnętrznej. Jego najbardziej spektakularne przedsięwzięcie, projekt wsparcia frankowiczów, zostało osłabione radykalnie przez rząd i PiS. Dla tych środowisk stał się kimś, kto je zawiódł. Dziś trudno uwierzyć w jego aktywność na innych polach.

Trudno mu się chwalić osiągnięciami, co zresztą jest wobec ograniczonych kompetencji prezydenta jakoś tam uczciwe. Trudniej jeszcze wytyczać nowe cele.

Wyjątek to polityka zagraniczna. Może wskazywać na siebie jako na negocjatora korzystnych dla Polski decyzji Stanów Zjednoczonych czy na współarchitekta ciekawego, obiecującego projektu Międzymorza. Tyle że poza perspektywą zniesienia wiz przez Waszyngton są to dla zwykłego Polaka tematy zbyt skomplikowane i mało sexy. Na dokładkę brutalny egoizm Donalda Trumpa, z jakim zdradził on Kurdów czy próbował nagiąć do swoich prywatnych interesów Ukrainę, będzie stanowił dla tych opowieści mało sympatyczne tło. Niesłusznie – ciężko jest wskazać sensowną alternatywę dla amerykańskiego kierunku. Ale opozycja z pewnością wykorzysta to w dwójnasób.

Poza tym prezydent ma niewiele tematów do personalnego chwalenia się. Jedne jego inicjatywy zniweczyli koledzy z PiS – z referendum konstytucyjnym na czele. Innych po prostu nie zgłosił. Bał się zderzeń z rządem, przypomnijmy, jak skutecznie storpedował premier Morawiecki zamysł, aby powiązać prezydencki ośrodek z zakupami uzbrojenia w Australii.

Owszem, byłyby rzeczy, którymi mógłby się poszczycić. To Andrzej Duda pomógł w przestawieniu MON i polskiej obronności z kursu awanturniczego (Macierewicz) na bardziej przewidywalny (Błaszczak). To pozostanie jego trwałą historyczną zasługą. Ale tego akurat nie może głośno powiedzieć ze względu na naturę obozu, który wciąż pozostaje jego głównym zapleczem.

Nazwałem go przed dwoma laty „wielkim korektorem pisowskiej rewolucji”. Ale już dawno przestał pełnić tę rolę. W tematach sądowych z chwilowego kontestatora zmienił się w jednego z wykonawców „reformy”, skądinąd niezbyt szczęśliwej i po części storpedowanej przez nacisk instytucji europejskich. Z kolei dla opozycji jest wciąż znienawidzonym rejentem łamania konstytucji. I trzeba powiedzieć, że to mu akurat zaskakująco mało zaszkodziło. Wśród ludzi deklarujących do niego zaufanie lub uznanie dla jego pracy jest przecież spora grupa zwolenników ugrupowań opozycyjnych.

Wpychanie pod żyrandol

Bardziej zagraża mu co innego. W 2015 roku udało mu się przedstawić Bronisława Komorowskiego jako zbyt pasywnego starszego pana, który siedzi bezradnie pod żyrandolem (sam symbol podsunął skądinąd Donald Tusk). Duda jest wciąż młody, ale w podobny schemat będą go dziś próbowali wepchnąć rzecznicy opozycyjnych kandydatów. Na swoją rzecz będzie mógł przywołać trudy niezliczonych podróży po kraju oraz umiejętne wykonywanie roli kustosza polskiego patriotyzmu. Robi to z dużym zaangażowaniem i bardzo pięknie. Ale wyliczenie konkretnych osiągnięć nastręczy trudności. Można by twierdzić, że sam tego chciał, inicjując podobną licytację z Komorowskim.

Jago atuty to godny styl. Czy to jednak wystarczy, kiedy kampania umożliwi rozebranie jego prezydentury na czynniki pierwsze? Możliwe, że przy użyciu zręczniejszych i mocniejszych argumentów niż ten, że opowiadając na krakowskiej AGH dowcip o ludożercach, dopuścił się rasizmu.

W teorii PiS powinien dla niego coś teraz prędko wymyślić, dać mu się wykazać. Byłoby to jednak chyba spóźnione i nieautentyczne. Wcześniej nikt o tym nie pomyślał. Jeszcze rok temu snuto absurdalne rozważania o zamianie go na Beatę Szydło czy Mateusza Morawieckiego. Dziś stał się ostatnią nadzieją. Ale nadzieją, którą pozostawiono z pustymi rękami.

Wcale nie wykluczam, że jednak sobie poradzi. W 2010 roku zwróciłem na niego uwagę, kiedy na posmoleńskim pogrzebie prezydenckiego ministra Władysława Stasiaka wygłosił wstrząsające przemówienie. Ma dar tworzenia rzeczywistości samymi tylko słowami. Ale możliwe, że wspierana przez cały sztab platformerskich speców Małgorzata Kidawa-Błońska też go w sobie znajdzie. Z pewnością ma go lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz. Możliwe, że także Robert Biedroń, choć w jego przypadku jest to obciążone sporym ładunkiem braku powagi.

Dziś Andrzej Duda powinien się zacząć rozglądać za politycznymi doradcami z prawdziwego zdarzenia. I modlić się, aby jego własny obóz nie podstawił mu nogi. Możliwe, że doradzający radykalizację kursu Zbigniew Ziobro wcale nie jest zainteresowany ratowaniem pozycji prawicy w tej kadencji, bo myśli już o kolejnym rozdaniu.

Z pewnością Ziobro nie będzie się oglądać na interes osobisty Andrzeja Dudy. Od 2011 roku mają na pieńku. Jeśli jednak gotów jest zaryzykować wszystko, rozumuje krótkowzrocznie. Gdy PiS zostanie sparaliżowany przez opozycyjnego prezydenta, możliwe, że po roku 2023 z prawicy nie będzie czego zbierać.

W internecie wyroiły się wezwania zwolenników PiS do innych zwolenników PiS, aby teraz skoncentrować się na jednym: walce o reelekcję Andrzeja Dudy. Rozbrzmiewają płomienne apele i zaklęcia. Są to reakcje oczywiste. Gdyby obecnego prezydenta zastąpił kandydat opozycji, reszta kadencji jest dla prawicy zmarnowana.

W czystej teorii ewentualna kohabitacja od maja przyszłego roku nie musiałaby oznaczać tragedii dla Polski. Jednak przy sile politycznego konfliktu w naszym kraju z pewnością opozycyjny prezydent zrobiłby wiele, aby utrudnić rządowej większości życie. Opozycja nie ukrywa przecież, że traktuje rzecz całą w kategoriach krucjaty na rzecz natychmiastowego powstrzymania groźnych szaleńców. Władza negatywna dysponującego wetem prezydenta zupełnie wystarczy.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów