Jest pan jedynym piłkarzem, który wystąpił we wszystkich sześciu meczach reprezentacji Jerzego Brzęczka.

Jan Bednarek: To zarzut?
 
Raczej podkreślenie pańskiej pozycji. A że nie wygraliśmy żadnego z tych meczów to inna sprawa. To chyba nie jest komfortowa sytuacja dla obrońcy.
 
Oczywiście, że nie. Wychodzę na boisko żeby wygrać, to oczywiste. Ale mam takie poczucie, że wszystko zmierza we właściwym kierunku. Niekorzystne wyniki były efektem tego, że wzajemnie się siebie uczyliśmy, trener eksperymentował z ustawieniami. Kiedyś powinno to wszystko odpalić i właśnie przyszedł ten czas.
 
To pechowo się złożyło, że po serii nieudanych meczów, na początek eliminacji musicie się zmierzyć od razu z jednym z faworytów i to na jego boisku.
 
Nie ma znaczenia z kim gramy i gdzie. Oczywiście trenerzy przekazują nam informacje o Austriakach, ale przede wszystkim skupiamy się na sobie i naszej grze. Austria jest rzeczywiście bardzo dobra, ale kto jest słaby? Nie ma słabych drużyn, zwłaszcza w eliminacjach europejskich. Musimy być tak skoncentrowani, żeby pokazać wszystkie nasze umiejętności. Szanujemy przeciwnika, ale nie boimy się go. To my mamy lepszych zawodników i niech Austriacy martwią się jak zatrzymać „Lewego”, „Pionę” czy Arka Milika.
 
A pan się nie martwi jak zatrzymać Marko Arnautovicia? To on ma zdobywać bramki dla gospodarzy w Wiedniu.
 
Arnautović występuje w West Hamie z Łukaszem Fabiańskim. Tak się złożyło, że kiedy mój Southampton grał w Londynie z West Ham to Arnautovicia nie było. Nie starliśmy się więc. Ale w Premier League co tydzień muszę walczyć z napastnikami światowego formatu, więc nie robi to na mnie wrażenia. Doceniam ich, ale nie padam na kolana.
 
Kolegą Fabiańskiego jest Austriak, pańskim trenerem też. Rozmawialiście o czwartkowym meczu?
 
Nic konkretnego. W klubie nie ma znaczenia skąd kto pochodzi. Wiem tylko, że trener Ralph Hasenhuettl będzie oglądał mecz z trybun stadionu na Praterze.
 
To dobrze, utwierdzi się w przekonaniu, że stawia na właściwego środkowego obrońcę.
 
Mam nadzieję. Akurat Mark Hughes na mnie nie stawiał, a Ralph Hasenhuettl tak, chociaż nie uważam abym nagle zaczął grać lepiej. Jestem takim samym gościem jak wcześniej. Po prostu poprzedni trener miał inne koncepcje, a przecież nie będę go pytał dlaczego mnie w nich nie widzi. Robiłem swoje i się doczekałem. Potrzebowałem tylko zaufania trenera. Nie robię z tego problemu.
 
Jesienią, kiedy jeszcze nie miał pan miejsca w Southampton Jerzy Brzęczek musiał odpowiadać na pytanie dziennikarzy dlaczego pana powołuje. I odpowiadał, że w pana wierzy, że nie można sobie pozwolić na marnowanie takiego talentu. Czuł pan to wsparcie?
 
Trener Brzęczek jako jeden z niewielu we mnie wierzył. Pewnie, że nie czułem się dobrze psychicznie, patrząc jak koledzy w lidze grają, a ja nie. Ale każde powołanie na zgrupowanie kadry Polski było dla mnie zastrzykiem optymizmu i wiary. Selekcjoner dawał mi nowe życie. To jest element budowania zespołu.
 
Myśli pan, że tego rodzaju decyzje trenera, nawet jeśli nie wszystkim się podobają, cementują reprezentację?
 
Tak sądzę. Odpowiem wprost, jak my mówimy: jest mega atmosfera. Po czterech miesiącach spotykamy się z przyjemnością, bo stęskniliśmy się za sobą. To się przenosi na boisko. Każdy z nas czuje, że umie grać. Jesteśmy bardzo dobrymi piłkarzami, którym do tej pory się nie wiodło. I każdy chce pokazać kibicom i udowodnić sobie, że teraz będzie już tylko lepiej. Podnieść się po porażkach - to cechuje najlepszych. Trzeba wyjść i walczyć.
 
Mówi pan trochę jak młody wojownik, który jest przekonany, że pokona każdego...
 
Nie przeczę, ale cechuje nas zarówno pewność siebie jak i pokora. Tyle że to my mamy najlepszego napastnika świata Roberta Lewandowskiego i jedenastu liderów na boisku.
 
Wysłuchał Stefan Szczepłek