Przed końcem roku usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Patrzę, a tu stoi w nich polska gospodarka. Czy jest pan lekarzem specjalistą? – zapytała. Nie, odpowiedziałem, jestem tylko ekonomistą. A to też się dobrze składa – ucieszyła się gospodarka – bo ja właśnie kogoś takiego poszukuję.
Proszę mi pomóc ustalić, jaki jest mój stan zdrowia. Rząd mówi, że jestem w olimpijskiej formie i w roku 2019 pobiję kolejne rekordy. Ale wyniki badań kontrolnych (tu wyciągnęła zza pazuchy kilka zmiętoszonych wydruków) lekko mnie niepokoją. Poza tym w ostatnim czasie dużo jem, ale kiepsko trawię, nie śpię najlepiej, a moje samopoczucie nie jest zbyt olimpijskie. Co może mnie czekać w najbliższym roku?
Poprosiłem gospodarkę, żeby się rozebrała, po czym starannie ją zbadałem. No cóż, zacząłem, proszę nie wpadać w panikę, ale dostrzegam parę niepokojących objawów. Obawiam się, że w przyszłym roku mogą panią czekać jakieś kłopoty zdrowotne.
Objaw pierwszy: zadyszka. Nieco się pani sforsowała w ciągu ostatnich trzech lat, radośnie biegnąc i nie myśląc o zrównoważonym podejściu do zdrowia. Bardzo dużo pani konsumowała, nie oszczędzając (się) i nie inwestując (w swoje długookresowe zdrowie). Obawiam się teraz zadyszki, zwłaszcza jeśli spowolnią stali partnerzy do joggingu (Niemcy).
Objaw drugi: lekka gorączka. Jest pani przemęczona i organizm trochę się buntuje. Typowym objawem będą pewnie w takiej sytuacji lekkie stany gorączkowe. Gorączka – to w pani przypadku głównie inflacja. Nawet jeśli się okaże, że chwilowo nie grozi pani wysoki wzrost cen energii (dobry rząd przełoży je na okres powyborczy), to i tak wzrosną ceny towarów i usług wytwarzanych z użyciem droższej energii. Obawiam się, że może też zacząć szybciej drożeć żywność i usługi, zwłaszcza jeśli naszym dzielnym urzędom uda się skutecznie wypłoszyć z Polski ukraińskich imigrantów. Bo przy zerowym bezrobociu prędzej czy później pojawi się wzrost płac szybszy od wzrostu wydajności.