To ciekawe, bo na ogół kradzież jest stosunkowo najtańszą formą pozyskania towaru. Jeśli zaś leśnicy sprzedają taniej, niźliby ukradli, to znaczy, że sprzedają nieopłacalnie. A ponieważ lasy są państwowe, to do każdej sprzedanej choinki dopłacamy społecznie. Część na drzewko, część – na złodzieja.
Dobrze wiedzieć zresztą, że do każdej legalnie sprzedanej choinki trochę się dokładamy, bo możemy bez skrępowania wejść do obcych w Wigilię i usiąść przy drzewku. W końcu jest częściowo nasze.
W ogóle orgia radości świątecznej osiąga właśnie swoje apogeum. Zwłaszcza w handlu i w mediach, bo w portfelach jest odwrotnie. Już dawno władcy branży ekranowej (których na ogół religijnie ani choinka, ani Wigilia w ogóle nie dotyczą) wykombinowali sobie, że filmy o świętym Mikołaju to pod koniec roku pewniak, bo rzecz wzruszająca jest ogólnie i ludzie wykroją te dwie godziny z zakupów, żeby wpaść do kina i popłakać.
A potem taki film będzie się co roku powtarzać w telewizjach i to jest samograj i kura ze złotym jajem. Do tego piosenkarze niech wypuszczają nowe, takie same jak zawsze, tradycyjne kolędy na albumach gwiazdkowych. A na następny rok to się połączy w pakiet: bilet na film z zeszłego roku plus stary album za pół nowej ceny.
W ten sposób świat mediów znalazł sobie dojnego renifera, którego właśnie zajeżdża na śmierć. Bo oto co się dzieje? Przez te lata nazbierało się tyle tych fabuł świątecznych, że sprawa robi się przerażająca. Żeby każdy film chociaż raz w roku poszedł w telewizji, trzeba je zacząć puszczać już we wrześniu. I właśnie tak się robi.