Ankieta „Rzeczpospolitej" przekonała wątpiących
Polscy sędziowie działają w warunkach efektu mrożącego. Niewiernych Tomaszów, wątpiących w istnienie tego zjawiska, przekonała chyba niedawna ankieta „Rzeczpospolitej" obejmująca 10 proc. populacji sędziowskiej, potwierdzająca istnienie tego mechanizmu. Oddziałuje on na sędziów, zachęcając do układności wobec władzy politycznej, milczenia w sprawach publicznych oraz orzekania zgodnie z oczekiwaniami prokuratury. Aktywni rzecznicy dyscyplinarni domagający się wyjaśnień z powodu odmowy stosowania aresztu, uniewinnienia demonstranta czy udziału w życiu publicznym to nie złudzenie czy wymysł. W takich warunkach powstają wątpliwości co do „efektywnego i realnego standardu skutecznej ochrony". Więc jeżeli nawet mamy konstytucję i ustawy, podobne jak w innych krajach UE, to jeszcze nie znaczy, że mamy wymiar sprawiedliwości odważny i chętny angażować się realnie (a nie potencjalnie) w obronie wolności i praw. A tłumaczenie się z decyzji procesowych u rzeczników dyscyplinarnych (co jest rejestrowanym zjawiskiem) to recepta na posłuszne prokuraturze i oczekiwaniom władzy orzekanie sądów. Jeżeli następstwem wstrzemięźliwości w karaniu uczestników protestów i demonstracji, oszczędności w szafowaniu aresztem tymczasowym albo konsekwencją aktywności w Iustitii lub Wolnych Sądach ma być obowiązkowy dywanik u rzecznika dyscyplinarnego, to z góry wiadomo, jak orzekać i co robić, a czego nie robić, aby nie mieć denerwującego przeglądu własnego orzecznictwa z kilku lat i nie musieć składać czasochłonnych wyjaśnień.
Czytaj także: Niezawisłość sędziów jest zagrożona, a sądom grozi upolitycznienie - ankieta "Rzeczpospolitej"
Sumując: Europa pyta i rozlicza za to, jak działa prawo w warunkach „złej pogody": jaki jest standard efektywnej ochrony sądowej w danym kraju. A my ustawicznie powtarzamy, że nam wolno było ustanowić takie przepisy, jakie u nas obowiązują, że one nie wykluczają potencjalnej ochrony i że inni też mają przepisy podobne. Rzeczywiście: nie rozumiemy się. Wzajemnie.
Współczesny system prawa nie jest dziełem tylko rodzimego ustawodawcy. Nie tylko krajowe organy mają monopol na stosowanie prawa i jego praktyczną interpretację. Tradycyjna, hierarchiczna piramida prawa ustąpiła miejsca systemowi multicentrycznemu. Różne ośrodki, i to nie tylko krajowe, tworzą wiążące prawo i mają własne kompetencje w zakresie jego interpretacji.
Monteskiuszowska metafora o sędzim, który jest ustami ustawy, legitymizowała sędziego, ułatwiając mu życie i chroniąc go przed ryzykiem, które było udziałem ustawodawcy. Dziś polski sędzia jest jednocześnie sędzią unijnym. TSUE to dla niego jeden z sądów wyższych (obok SN czy NSA), także kształtujący powinności interpretacyjne. Polski sędzia ma kierować się przy tym zasadą efektywności (a więc zapewnienia skuteczności) prawu wspólnotowemu, i to nawet wówczas, gdy rodzime ustawy wydają się na to nie pozwalać. Jednocześnie wiedzieć, że prawa podstawowe wymagają bezwzględnej ochrony, nawet wobec skądinąd formalnie legitymizowanych działań każdej z trzech władz. Powołanie się na formułę: „ja tylko wykonuję, co mi ustawodawca kazał" (słynna replika „jestem od stosowania radzieckiego kodeksu karnego, a nie konstytucji" w procesie Daniela i Szczarańskiego, radzieckich opozycjonistów), jest dziś w oczywisty sposób nieprawdziwe. Wielocentryczny system prawa, w którym znalazł się sędzia, jest inaczej zbudowany, wymaga znajomości innych reguł kolizyjnych i zasad interpretacji. Właśnie przyszedł czas praktycznego sprawdzianu tych umiejętności.
Postanowienie zabezpieczające ETS (w sprawie Komisja przeciwko Polsce, C-619/18) wymaga od „władz Rzeczypospolitej Polskiej", aby do czasu wydania ostatecznego wyroku: