Zachodnie media mają wyrobione zdanie o PiS. Uważają, że to partia „skrajnej prawicy", „populizmu" i „eurosceptycyzmu", coś między Ciprasem i Orbánem, tyle że w czterdziestomilionowym kraju. Ich zdaniem nowi polscy przywódcy wypowiedzą wiele wojen Brukseli, zaczynając od zniesienia ograniczeń emisji dwutlenku węgla (aby ratować górnictwo) oraz wstrzymania napływu uchodźców. Według francuskich, brytyjskich czy francuskich gazet Polskę czeka rozdawnictwo i destabilizacja finansów publicznych, a w polityce zagranicznej zaostrzenie stosunków zarówno z Rosją, jak i Niemcami.

Takich ocen, choć w znacznej części są niesprawiedliwe, nowy rząd nie będzie mógł lekceważyć. Po 11 latach członkostwa w UE Polska jest tak bardzo zintegrowana z Unią, że bez porozumienia z Brukselą Beata Szydło zmienić będzie mogła niewiele.

Pierwszym testem dla nowej premier będą negocjacje o warunkach pozostania Wielkiej Brytanii w Unii, głównie w kwestii prawa do pracy. W tej sprawie będziemy musieli współdziałać z Niemcami. A pod koniec listo- pada na konferencji klimatycznej w Paryżu bez wsparcia innych krajów Unii Polska nie zapobiegnie przyjęciu restrykcyjnych limitów emisji CO2.

Trzeba jednak pamiętać, że Europa jest inna niż w 2005 roku, gdy PiS po raz pierwszy dochodził do władzy. Unia wychodzi pokiereszowana z bezprecedensowego kryzysu finansowego, stoi przed podwójnym wyzwaniem: agresywnej Rosji i fali uchodźców. W całej Europie rośnie prawdziwa, a nie wyimaginowana skrajna prawica. W takich okolicznościach kanclerz Merkel oraz prezydent Hollande zrobią wiele, aby utrzymać strategiczne partnerstwo z nowymi polskimi władzami. Wielu innych sojuszników nie mają.

Nowy rząd powinien zrobić wszystko, aby tej szansy nie zmarnować. Jeśli w nadchodzących miesiącach powstrzyma się od nazbyt radykalnych działań, utrzyma stabilny rozwój kraju, nie tylko usłyszy westchnienie ulgi w Berlinie, Paryżu i Londynie, ale może nawet zostać tam przyjęty z otwartymi ramionami.