Listy do „Rzeczpospolitej”: „Polska pruskim murem podzielona"

Podzielam niepokój Eweliny Pietrygi („Plus Minus" 29-30.05.2015) wywołany podziałem Polski na dwie części - pisze Marek Ilczyszyn w liście do redakcji "Rzeczpospolitej".

Publikacja: 01.07.2015 22:00

Listy do „Rzeczpospolitej”: „Polska pruskim murem podzielona"

Foto: Plus Minus

Podzielam niepokój Eweliny Pietrygi („Plus Minus" 29-30.05.2015) wywołany podziałem Polski na dwie części, mniej więcej wzdłuż granicy dzielącej zabór pruski od dwu pozostałych, który wydaje się zjawiskiem trwałym, przejawiającym się różnymi wyborami politycznymi i kulturowymi, różnym stylem życia, a nawet – jak zauważa autorka – różną moralnością.

Podział ten jest źródłem wewnętrznych napięć a nawet niestabilności naszego kraju, dlatego należy go przede wszystkim zrozumieć. Niestety obawiam się, że wiele elementów tego artykułu nie ma wiele wspólnego z poważną analizą, pomimo częstego powoływania się autorki na opinie różnych specjalistów. Można ten tekst zaliczyć do bardzo rozpowszechnionych (po obu stronach „barykady") wypowiedzi typu: „patrzcie, oni są gorsi od nas".

Już na samym początku czytelnik dowiaduje się min., że mieszkańcy ziem zachodnich i północnych są nie tylko zdemoralizowani, ale że cechuje ich też „rzadsza (...) wiara w Boga, dziejową sprawiedliwość czy bezkresną miłość" (???). Dalej czytamy jeszcze, że i śmiertelność na zachodzie i północy kraju jest wyższa. Zdaniem autorki mamy tu do czynienia z konsekwencją zerwanych więzi społecznych, traumy przesiedleń, poczucia tymczasowości oraz całkowitej kolektywizacji rolnictwa w czasach PRL-u (???). Nie rozumiem, dlaczego nie ma dla niej znaczenia oczywista nietrafność tej diagnozy w odniesieniu do Wielkopolski czy też Kujaw. Ponadto sama przywołuje opinię prof. Schmidta, że „to różnice w rozwoju gospodarczym podtrzymują granicę skutkującą odmienną mentalnością obu segmentów (Polski): od wyborów życiowych po polityczne". Jednak ta myśl autorkę nie niepokoi, dla niej podstawą podziałów w Polsce jest wykorzenienie, czego dowodem mają być podobieństwa pomiędzy Polską północną i zachodnią a powiatem bieszczadzkim – też z ludnością napływową. Autorka pisze, że ten powiat „to takie Ziemie Odzyskane w mikroskali". Idąc tym tropem możemy śmiało pomyśleć, że USA to takie Ziemie Odzyskane w makroskali.

Nie zgadzam się z autorką, jakoby dominującymi trendami społeczno-kulturowymi na tych ziemiach było z jednej strony zamazywanie ich niemieckiej przeszłości, a z drugiej strony infantylne i wręcz szkodliwe, bo wskazujące na brak patriotyzmu, przywoływanie niemieckiej przeszłości. O tym pierwszym zjawisku mają świadczyć „tynki, które zmęczeni wojenną biedą ludzie kładli własnymi rękami tylko po to, by ukryć estetyczną przecież, lecz obcą, konstrukcję znaną jako pruski mur". O drugim zjawisku – współczesne nazwy różnych obiektów, np. hotelowy szyld „Bismarck" odkryty przez autorkę gdzieś na Pomorzu. Pierwszy z wymienionych tu poglądów autorki uważam za mocno uproszczony. Przecież przesiedleńcy działali w warunkach charakteryzujących się drastycznymi brakami materiałów budowlanych, nieznajomością techniki budowlanej poprzedników, słabym nadzorem konserwatorskim i budowlanym oraz, przede wszystkim, brakiem praw własności oraz nagminnym dzieleniem obiektów, które wcześniej miały tylko jednego właściciela. Jakże inaczej potoczyły się tu losy budynków sakralnych, których zdecydowana większość znalazła swojego gospodarza – Kościół Katolicki. Ale szczególnie oburza mnie drugi z wymienionych poglądów autorki, gdyż nie dostrzega ona lub ignoruje poważny proces – nie waham się napisać, że dziejowy – budowania polskości tych ziem min. na fundamencie dokonań naszych poprzedników. Proces ten, wbrew obiegowym opiniom, rozpoczął się zaraz po wojnie, przybierając różną postać, niczym rzeka płynąca meandrami. Przywołać tu można wrocławską starówkę odtworzoną zaraz po wojnie czy też niedawno odrestaurowany pałac królów pruskich we Wrocławiu. Jeszcze innym przykładem może być „Wapiennik Łaskawy Kamień" w Kotlinie Kłodzkiej, który niedawno zwiedzałem. Jego właściciele o rodowodzie poznańsko-krakowskim już w czasach PRL rozpoczęli odbudowę zrujnowanego, zabytkowego wapiennika, przywracając też pamięć niemieckiego architekta tej budowli. Na tym fundamencie rozwinęli oni niezwykle owocną działalność artystyczno-kulturalną i edukacyjną. To nie jedyne przykłady pokazujące, że w jakimś sensie, w jakimś zakresie, często niepostrzeżenie stajemy się tu dziedzicami również naszych niemieckich poprzedników. To nie fanaberia elit, jak lekceważąco ocenia autorka, lecz naturalny proces.

Jest jeszcze jeden istotny element wyróżniający te tereny, ale niezauważony przez autorkę. Przecież trafiło tu sporo mieszkańców ziem wschodniej Polski, gdzie polskość rozwijała się w środowisku wielonarodowym, poprzez kontakty i różnego rodzaju konfrontacje, przede wszystkim kulturowe, z obcymi przybyszami. Bardzo często działo się to w rodzinach. Np. wszyscy moi pradziadkowie żyjący w XIX-wiecznej Galicji Wschodniej byli Polakami, ale polskość siedmiu z nich była wtedy bardzo świeżej daty, jako że mieli oni rodowody czeskie, niemieckie, austriackie i ukraińskie. Należy również pamiętać, że tzw. repatrianci ze wschodu byli tylko drugą grupą pod względem liczebności, ale ich udział w elitach tych ziem przyjmował często charakter dominujący. Ci ludzie oraz ich potomkowie nie byli aż tak zagubieni, jak to dzisiaj wielu opisuje. To przede wszystkim „kaganiec komunistyczny" nie pozwolił na wykorzystanie ich – i jeszcze wielu innych – potencjału. Dzisiaj, po jego zdjęciu widzimy na przykład, jak rozkwita Wrocław.

Autorka postrzega ludność przybyłą na te tereny przede wszystkim jako zagubione i zdemoralizowane ofiary przymusowych przesiedleń. Tymczasem spora jej część, zwłaszcza z Polski centralnej, znalazła się tu z wyboru. Na ogół byli to ludzie młodzi, przedsiębiorczy, ceniący wolność. To oni i ich potomkowie zdecydowali również o specyfice tych ziem, ale często w sposób pozytywny, a nie jednoznacznie negatywny, jak wmawia nam autorka tego tekstu. Również ich znaczenie i możliwości nabrały szczególnej mocy po odzyskaniu niepodległości w 1989 roku.

Celem mojej wypowiedzi nie było pełne ujęcie tak obszernego i skomplikowanego zagadnienia, jakim są podziały w naszym kraju. Chodzi mi przede wszystkim o rzetelną wymianę różnych opinii oraz o dostrzeganie i rozumienie odmienności.

—Marek Ilczyszyn

Podzielam niepokój Eweliny Pietrygi („Plus Minus" 29-30.05.2015) wywołany podziałem Polski na dwie części, mniej więcej wzdłuż granicy dzielącej zabór pruski od dwu pozostałych, który wydaje się zjawiskiem trwałym, przejawiającym się różnymi wyborami politycznymi i kulturowymi, różnym stylem życia, a nawet – jak zauważa autorka – różną moralnością.

Podział ten jest źródłem wewnętrznych napięć a nawet niestabilności naszego kraju, dlatego należy go przede wszystkim zrozumieć. Niestety obawiam się, że wiele elementów tego artykułu nie ma wiele wspólnego z poważną analizą, pomimo częstego powoływania się autorki na opinie różnych specjalistów. Można ten tekst zaliczyć do bardzo rozpowszechnionych (po obu stronach „barykady") wypowiedzi typu: „patrzcie, oni są gorsi od nas".

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem