To również niezwykle ważne wydarzenie, uczące nas zasad narracji czy może lepiej powiedzieć: języka, jakim uprawia się politykę historyczną czy politykę pamięci.
Kilka miesięcy temu prof. Marek Cichocki zwracał uwagę na to, że argumenty Polski nie zostały zrozumiane na Zachodzie, bo ten jest już w zupełnie innej fazie myślenia o przeszłości. Tam wszak dominuje myślenie posthistoryczne, patrzenie na przeszłość jako na coś, co jest pewnym balastem, który trzeba przezwyciężyć. Zresztą patrząc na historię wielu wpływowych krajów Europy Zachodniej, można to zrozumieć. Niemcy do swej historii powinni podchodzić szczególnie ostrożnie, pamiętając piekło, do jakiego doprowadził nazizm. Ale wiele krajów nie uporało się choćby ze swoją kolonialną przeszłością. W USA zaś niezwykle modne są filmy rozliczające segregację rasową. Nie, wcale nie chodzi o to, że to inni powinni przepraszać za historię, a Polacy nie mają się czego wstydzić. Zupełnie nie. Problemem jest to, że ustawa o IPN była przykładem XIX-wiecznego patrzenia na historię, traktowania jej jako pewnej rzeczywistości, która jest punktem pozytywnego odniesienia. W myśl takiej narracji uczenie historii ma być narzędziem budowania dumy narodowej.