Urzędnicy wzięli bowiem na cel kierowców TIR-ów wjeżdżających do Polski przez granice z Rosją, Białorusią i Ukrainą (czyli przez granicę UE). A konkretnie ilość paliwa, jaką przewożą oni w baku. Dziś limit wynosi 600 litrów, ale projekt zakłada obniżenie do 200. Resortowi zależy na tym, by kierowcy – zarówno polscy, jak i np. białoruscy czy rosyjscy – po wjeździe musieli zatankować na polskich stacjach, a nie jechali bez zatrzymywania dalej na zachód. Wiadomo: zatankują, zapłacą, będzie z tego podatek i kasa na 500+.
Czy to nic innego, jak wymuszanie korzystania z usług? Coś, co spotkać można było w restauracjach w czasach PRL: „u nas konsumpcja obowiązkowa, samego alkoholu nie sprzedajemy". Dziś można by np. wprowadzić nakaz, że kierowcy muszą wjeżdżać do Polski na czczo. Niech jedzą w polskich barach, najlepiej wyłącznie państwowych. Na granicy zamontuje się urządzenia do gastroskopii i w razie wykrycia białoruskich blinów celnik zrobi lewatywę!
Żarty na bok. Pomysł jest groźny przede wszystkim dla polskich przewoźników działających na ścianie wschodniej. Za to Białorusinów może w ogóle nie dotknąć. Wystarczy zerknąć na mapę – do Polski można wjechać też przez należącą do UE Litwę, a ta do baków nie zagląda w ogóle! Gdyby więc przepis wprowadzono, ruch TIR-ów ze Wschodu poszedłby przez Litwę. A Polacy wracający do kraju? Będą albo bardzo nadkładać drogi, albo płacić za nadwyżkę paliwa w baku. Tymczasem rentowność biznesu jest mała, a nakłady na zakup ciężarówek – ogromne. Dlatego powrót z kilkuset litrami tańszego paliwa to okazja do zmniejszenia kosztów. A przez to – do konkurowania na rosyjskim rynku z lokalnymi przewoźnikami. Limit 200 litrów w baku miałby może sens, gdyby wprowadziła go cała Unia, na wszystkich zewnętrznych granicach. Niech więc resortowi urzędnicy czymś się wykażą i przekonają Brukselę!
Projekt ministerstwa omawiano na spotkaniu Parlamentarnego Zespołu na rzecz Wspierania Przedsiębiorczości i Patriotyzmu Gospodarczego. Nazwa piękna, tylko że przedsiębiorcy w ramach patriotyzmu wciąż u nas dostają baty zamiast wsparcia. „Dla małych, rodzinnych firm każdy grosz się liczy, one walczą o przetrwanie! A dla urzędników te zmiany to tylko cyferki na ekranie. To nie są cyferki! To ludzie!" – tłumaczyli resortowym urzędnikom obecni na spotkaniu przewoźnicy.
Pytali też, dlaczego zamiast wymyślania kolejnych utrudnień resort nie zajmie się zwrotem części akcyzy za paliwo? Tak postępują rządy m.in. Francji, Belgii, Hiszpanii. Zwracają wszystkim, także Polakom. Rządy tych krajów wiedzą, że transport to krwiobieg gospodarki. I warto o niego dbać.