Ewa Łętowska: Krajobraz po czy przed bitwą o franki? Polemika z prof. Balcerowiczem

Czekając na orzeczenie SN w sprawie frankowiczów, banki zyskały czas na ofensywę medialną.

Aktualizacja: 24.03.2021 07:05 Publikacja: 23.03.2021 20:00

Ewa Łętowska: Krajobraz po czy przed bitwą o franki? Polemika z prof. Balcerowiczem

Foto: PAP/Jacek Turczyk

Artykuł profesora Leszka Balcerowicza „Destrukcyjne odszkodowania dla frankowiczów" („Rz", 18 marca 2021) prowokuje do polemiki. Nie tyle nawet w kwestii „co zrobić z kredytami frankowymi", ile co do metody i tła dyskusji nad tym problemem.

Zacznijmy od tła. W SN zawisła sprawa III CZP 11/21: na odpowiedź oczekuje sześć pytań dotyczących kredytów we frankach. Czy rzeczywiście prawidłowo zidentyfikowano tu kwestie kluczowe i sporne, a zwłaszcza, czy odpowiedź przyniesie zgodność ze standardem UE – to inna sprawa. Banki w oczekiwaniu odpowiedzi wstrzymały ugody, do czego ostatnimi czasy zaczęła je skłaniać ewolucja (wpływ TSUE) orzecznictwa sądów. Zwłoka (termin w SN przesunięto z marca na kwiecień) – pracuje dla banków. Dodatkowo zyskują czas na dobrze widoczną ofensywę medialną, w którą wpisuje się i niedawny list rektorów wyższych uczelni ekonomicznych, i wypowiedź Leszka Balcerowicza.

Ofensywa medialna – o niestety, interesownym, lobbystycznym charakterze – eksploatuje trzy argumenty.

Po pierwsze, kontrfaktyczny argument, jakoby mieszkania poprzez kredyty miały być kupowane w celach komercyjno-inwestycyjnych. Statystyki temu przeczą – kupowano głównie pierwsze mieszkania.

Po drugie, argument ekonomiczno-zdroworozsądkowy: to, co robi (inspirowane przez TSUE) orzecznictwo przyjazne dla frankowiczów, jest oczywistym absurdem ekonomicznym: na tych warunkach nikt nie udzieliłby kredytu. To zresztą jest szczera prawda. Tylko że to argument obosieczny. Gdyby przed konsumentem przemyślnie nie ukrywano rzeczywistego ryzyka transakcji, gdyby nie wprowadzano go w błąd klauzulami abuzywnymi (a jakie one są – mówi o tym bogate orzecznictwo TSUE) – on sam nigdy w życiu też by się taką transakcją nie związał. Polemiści stawiają więc tu wyższe wymagania co do oceny ryzyka niefachowcom (i to wprowadzanym przez kontrahenta w błąd!) niż bankom? A co do banków: po prostu źle oceniły ryzyko prawne, licząc, że do Polski nie zdąży dotrzeć informacja o standardzie UE. Sądziły, że uda się grać w środowiskach konsumenckich i sądowych do końca boomu kredytowego na nieznajomości prawa konsumenckiego i sensu orzecznictwa TSUE. Ten manewr się nie udał: podobnie jak na Węgrzech, w Czechach, Słowenii, Hiszpanii. Kolejne pytania prejudycjalne z tych państw krok po kroku wyjaśniły sytuacyjnie, jakie klauzule są w kredycie niedozwolone, co to jest słabsza strona umowy kredytowej i na czym w konkretnych wypadkach i w ogólności w umowie kredytowej polega nierównowaga kontraktowa.

Balcerowicz myli się, sądząc, że „kluczowe terminy (słabsza strona, nierównowaga kontraktowa, klauzula abuzywna itp.) są immanentnie nieostre". Tu trzeba nie spekulacyjnego wnioskowania, lecz znajomości konkretów: orzecznictwa TSUE. Nie ma co dywagować jak o Janie, który ma 30 lat i nie wiadomo, czy jest młody czy nie. O młodości Jana już rozstrzygnięto w wielu sytuacyjnie zorientowanych wyrokach. Bo na poziomie przepisu (abstrakcyjnego i potencjalnego) to są rzeczywiście zwroty nieostre, ale z racji bardzo bogatego orzecznictwa (sprawy w TSUE dobijają chyba setki) na poziomie standardu – rzecz jest konkretnie i sytuacyjnie wyjaśniona.

Trzeci zestaw argumentów: za błędy banków i za ratunek frankowiczów zapłaci wzrostem cen usług klientela banków – czyli społeczeństwo.

Każda indemnizacja, jakiejkolwiek szkody, w jakiejkolwiek postaci, w makroskali zawsze do tego prowadzi. Pralnia odbije sobie na innych klientach odszkodowanie za zniszczone ubranie. Ubezpieczyciel – statystyka wypadków drogowych wpływa na kalkulacje składki. Każda szkoda – duża czy mała, będzie kosztem, który dłużnik będzie sobie chciał w biznesie zrekompensować. A jednak od lat istnieje i kodeks cywilny, i odpowiedzialność deliktowa, kontraktowa i ubezpieczenia. „Za głupstwa królów płacą ich narody" – tak właśnie tłumaczono w historii wieloletni immunitet państwa za szkody wyrządzone przez funkcjonariuszy. (Szczególnie gorliwie tej holistycznej argumentacji używano w państwach socjalistycznych). Teza o konieczności uspołecznienia strat banków w związku z konsekwencjami posługiwania się przez nie na wielką skalę abuzywnym klauzulami jest demagogiczna.

Prawo UE mocno podkreśla potrzebę efektywności i dotkliwości sankcji za złamanie prawa (także konsumenckiego). Chodzi także o działanie prewencyjne (indywidualne i generalne) – powstrzymanie przed abuzywnymi klauzulami w innych transakcjach obrotu, jak również – o skłonienie naruszyciela prawa do działań ugodowych. Powiedzmy jasno: banki złamały obowiązujące prawo w momencie zawierania umów, polskie sądy przez lata to tolerowały (niestety!) i teraz mamy do czynienia z serią sporów na tle konsekwencji klauzul abuzywnych. (Przy okazji: tu wcale zresztą nie chodzi o jakiekolwiek „odszkodowania", tylko o przekształcenie treści zobowiązania kredytowego).

Przechodzę do kwestii dla mnie najważniejszej. „Później, pod wpływem rozmaitych prądów, do prawa zaczęła przenikać doktryna »słabszej« strony umowy, wedle której pracobiorcy, lokatorzy i konsumenci mają immanentnie »słabszą« pozycję negocjacyjną i z tego tytułu należy im się specjalna ochrona prawna". Nie pierwszy raz prof. Balcerowicz prezentuje pogląd, że ustawodawstwo ochronne jest „trucizną wolności". Tu przynajmniej nie wiąże go ahistorycznie z myślą marksistowską, co czynił kilka lat temu i z czym polemizowałam.

Czysto formalna równość stron umowy w Kodeksie Napoleona to była reakcja na stanowość prawa feudalnego. Ale już sto lat później niemiecki prawnik O. von Gierke (ani marksista czy choćby socjaldemokrata) był autorem słynnej frazy o potrzebie wsączenia kropli socjalnego balsamu w prawo prywatne. Była to konsekwencja zmian gospodarczych (monopolizacja), których nie dostrzegali jeszcze twórcy Kodeksu Napoleona. Ujawniły się one bowiem w momencie powstawania niemieckiego kodeksu cywilnego z 1896 r. Wolność umów nie może być redukowana do wolności czysto formalnej, ponieważ wymaga (warunek konieczny, ale niewystarczający) w miarę zrównoważonych szans (organizacyjnych, informacyjnych), aby wolność obu stron mogła być urzeczywistniana. Bez equal bargaining power swoboda umów służy wyłącznie silniejszemu. Dotyczy to zresztą w równej mierze konsumentów, jak kapitału. Wystarczy prześledzić losy zakazu niedzielnego handlu i jego skutków. Mniej szkodzi on wielkim sieciom, mającym większe możliwości organizacyjne i kapitałowe, jest natomiast bezwzględny dla drobnych przedsiębiorców.

Geneza prawa konsumenckiego jest inna, niż zakłada Autor. Inny jest też problem, przed którym stają teraz polskie sądy – niż wskazane w artykule. Punktem wyjścia dla nich musi tu być nie to, co zdaniem Autora wynika z treści polskiego prawa, ale to, jaką swobodę temu prawu i jego sądowej interpretacji pozostawia kompletnie tu pominięte prawo UE, będące JEDNOCZEŚNIE prawe krajowym dla członków UE. Od czego innego trzeba to wnioskowanie zacząć. Bo z fałszywych przesłanek płyną fałszywe wnioski. Zawodzi metoda.

Autorka jest prof. prawa, b. RPO, sędzią NSA oraz TK w stanie spoczynku

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację