Najnowsze dane potwierdzają to, co było wiadomo już przeszło rok temu. Uszczelnianie od początku 2018 r. systemu sprowadzania pracowników ze Wschodu, polegające na przyznawaniu wiz pracowniczych maksymalnie na sześć miesięcy w ciągu roku, odbiło się na statystykach.

Rosnąca w poprzednich latach liczba zaproszeń dla pracowników głównie z Ukrainy, ale także z Rosji, Białorusi, Gruzji, Mołdawii i Armenii wzbudziła zaniepokojenie nie tylko naszego rządu, ale także UE, która wymusiła zmiany w zasadach zatrudniania pracowników sezonowych. Przy okazji rząd wprowadził system rejestracji rozpoczęcia i zakończenia pracy przez cudzoziemców w Polsce, po to by nie traktowali oni możliwości wjazdu do naszego kraju jako okazji do ucieczki na Zachód. Rekompensatą za uszczelnienie systemu miały być ułatwienia w uzyskiwaniu przez cudzoziemców zezwolenia na pobyt i pracę w Polsce nawet przez trzy lata. Biurokracja zapchała urzędy wojewódzkie rozpatrujące wnioski o zezwolenia. A w budownictwie brakuje już ponad 100 tys. pracowników. Podobnie w firmach przewozowych. Kolejne kilkaset tysięcy rąk do pracy potrzebne jest w handlu, usługach i przemyśle.

Musimy w końcu odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcemy, aby Ukraińcy zbudowali Polskę, tak jak kilkadziesiąt lat temu Polacy zbudowali Niemcy. Tymczasem obecny rząd zwleka z przyjęciem klarownej polityki migracyjnej. Szumne zapowiedzi dotyczące ułatwień dla Polaków ze Wschodu w powrocie i osiedleniu się w ojczyźnie spełzły na niczym. Podobnie jak masowe sprowadzanie do Polski Filipińczyków. Zostało nam tylko liczenie na to, że twardy brexit wymusi powrót Polonii zamieszkującej Wielką Brytanię, którą uzupełnią Ukraińcy powstrzymani przed wyjazdem do Niemiec przez barierę kulturową i językową. Podczas gdy Niemcy i Czesi coraz śmielej zapraszają do siebie pracowników ze Wschodu. A w tym czasie w Polsce pracę traci wiceminister rozwoju, który otwartym tekstem przyznaje, że bez cudzoziemców polska gospodarka zwolni.

Czytaj także:

Mniej pracowników z Ukrainy. To jeszcze nie kryzys