Służbom oraz śledczym stworzono lepsze narzędzia do pracy operacyjnej w stosunku do cudzoziemców, którzy podejrzewani są o działalność terrorystyczną.

Przygotowanie zamachu trwa wiele miesięcy, trzeba zorganizować ludzi, finansowanie, logistykę. Dzięki inwigilacji przez trzy miesiące bez zgody sądu służby mogą zająć się swoją robotą, a nie biurokracją i czekaniem na zezwolenie sądu. W światowej walce z terroryzmem jest wiele przykładów na to, że przez proceduralne opóźnienia służby miały związane ręce, a gdy przychodziła wreszcie formalna zgoda, okazywało się, że podejrzani zniknęli. Niejednokrotnie dochodziło później do zamachów. Wprowadzenie w Polsce przepisów – co ważne – nie było poprzedzone nieszczęściem, jak to niejednokrotnie w historii bywało.

Kij oczywiście ma dwa końce i nie może to oznaczać, że wszyscy obcokrajowcy przebywający w naszym kraju – szczególnie z Bliskiego Wschodu – są podejrzani. Nie może być też tak, że obywatel np. Egiptu, który poślubił Polkę i legalnie pracuje nad Wisłą, jest permanentnie inwigilowany tylko z tego względu, że pochodzi z regionu podwyższonego ryzyka. Nie od dziś wiadomo, że kontrola jest najwyższą formą zaufania, ale warto stworzyć narzędzia, które są w stanie precyzyjnie wyłuskać groźnych obcokrajowców, a nie wrzucać wszystkich do jednego worka.

Przepisy antyterrorystyczne są potrzebne, bo Europa stała się niebezpieczna. A przy otwartych granicach przemieszczanie się groźnych ludzi na terenie kontynentu nie stanowi dla nich problemu. To, że dotychczas nie zostaliśmy zaatakowani, nie oznacza, że w głowie radykała nie zrodzi się chory pomysł przeprowadzenia w naszym kraju zamachu. Ważne, by służby miały wystarczające narzędzia, aby w porę zadziałać i uchronić obywateli przed nieszczęściem.