Czy projekt „Muzyczne dekady wolności" powstał w błyskawicznym tempie, czy też poprzedziły go zakulisowe przygotowania, o których nie wiemy?
Daniel Cichy: Pewne prace przygotowawcze prowadziliśmy od dłuższego czasu, choć bez gwarancji pozytywnego finału. Informację, że projekt może być realizowany ze środków „Niepodległa" i będzie kluczowym muzycznym przedsięwzięciem obchodów 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, dostaliśmy na przełomie 2016 i 2017 roku. Dysponowaliśmy wtedy zarysowaną koncepcją i zakresem działań merytorycznych. Wiedzieliśmy, że chodzi nam o sto utworów, mieliśmy świadomość, jakie nazwiska powinny znaleźć się na tej liście. Byliśmy też od razu pewni, że trzeba będzie zorganizować koncerty, ale ich liczba, miejsca, artyści i repertuar zostały uszczegółowione później. Działania wstępne pozwoliły jednak na szybką realizację całego projektu, choć wymagało to ogromnego wysiłku.
Dochodziło jeszcze nagranie tych stu utworów.
To było rzeczywiście śmiałe zamierzenie. Od początku było, co prawda, jasne, że nie zdołamy nagrać stu utworów, choćby ze względów finansowych. Nie ma też pilnej potrzeby wydania kolejnej płyty z III „Symfonią pieśni żałosnych" Góreckiego czy „Stabat Mater" Szymanowskiego. Skoncentrowaliśmy się więc na tym, czego w polskiej fonografii nie ma. A na tej liście znalazło się mnóstwo utworów niegranych i kompozytorów zapomnianych, a interesujących. To był cel priorytetowy.
W sumie zarejestrowaliśmy 60 utworów, co było i tak przedsięwzięciem logistycznie niemal nierealnym. Marzyliśmy o tym, aby zaangażować najlepsze zespoły, a one mają kalendarze mocno wypełnione. My zaś musieliśmy zrealizować wszystko w ciągu roku, ostatecznie zresztą udało się to zrobić od jesieni 2017 roku do wakacji 2018 roku. To był czas niezwykłej mobilizacji, gdyż wielkie orkiestry muszą nagrywać w konkretnych studiach, muzycy musieli mieć czas na opanowanie często nieznanych utworów, a nam zależało, by pozyskać najlepszych dyrygentów, solistów oraz realizatorów dźwięku.