Wiele wskazuje na to, że nagroda wymyślona 25 lat temu jako polski odpowiednik Grammy, czyli najważniejsze wyróżnienie rodzimego przemysłu muzycznego dla najlepszych artystów i nagrań roku, po okresie wyciszenia ma szansę na reaktywację.
Emocje i skandale
Nigdy nie straciła na znaczeniu, a choć próbowano wymyślić konkurencyjne wyróżnienia – teraz ma je bodaj każda stacja telewizyjna i radiowa – Fryderyki ogniskowały uwagę i wciąż wzbudzają emocje, polemiki i kontrowersje.
Zaczęło się z wysokiego C po wprowadzeniu nowej ustawy o prawie autorskim, która dała gigantyczny napęd legalnym polskim firmom fonograficznym. Sprzedawały wtedy po kilkaset tysięcy jednego tytułu. Pierwszą uroczystość w marcu 1995 r. w Teatrze Polskim poprowadzili Kora oraz Marek Niedźwiecki. Debiutantką roku była Kasia Kowalską, piosenką – „Zanim zrozumiesz" Varius Manx z Anitą Lipnicką w składzie, albumem roku – „Sen" Edyty Bartosiewicz, grupą zaś – Hey.
Część środowiska muzyki klasycznej kontestowała nazwę inspirowaną postacią Chopina, a obecna statuetka to trzeci projekt, bo niektórych oburzały buty glany Fryderyka oraz kolczyk w uchu.
To w czasie gal padały długo cytowane skandalizujące wypowiedzi – m.in. Agnieszki Chylińskiej, która deklarowała angielskim „fuck" nienawiść do nauczycieli. To w czasie Fryderyków okazało się, że Ewa Omernik, współtwórczyni sukcesu „Dziewczyny szamana" Justyny Steczkowskiej – płyty, która zdobyła pięć statuetek – to pseudonim Grzegorza Ciechowskiego z Republiki, który ujawnił się dopiero podczas gali. Po odbiór statuetki pofatygowali się do Warszawy muzycy grupy Queen. Towarzyską sensacją były też przyjęcia towarzyszące gali, która podróżowała po stolicy przez Salę Kongresową i klub Traffic do Fabryki Trzciny. Zmieniały się też stacje transmitujące imprezę.