Pochodził z Seattle, w którym urodził się 27 listopada 1942 roku. Jego matka lubiła rozrywkowe życie, wychowywał go ojciec i on też kupił mu pierwszą upragnioną gitarę. Jimi był samoukiem - uczył się grać słuchając płyt bluesmanów. W klubach wciąż wykonywał utwory innych, chociaż najbardziej chciał grać bluesa i własne kompozycje. Mając 17 lat wstąpił do wojska. Tam poznał Billy Coxa, z którym założył zespół i przyjaźnił się do końca życia.
W 1967 roku ujrzał światło pierwszy album Hendrixa „Are You Experienced” nagrany z muzykami The Jimi Hendrix Experience. Zrobił furorę – 33 tygodnie utrzymywał się na czołowych miejscach listy przebojów.
– Okazał się absolutnie zjawiskowy – wspomina Paul McCartney pierwsze wrażenie, jakie zrobił na nim Hendrix, gdy go usłyszał po raz pierwszy w Londynie w połowie lat 60. ubiegłego wieku.
Brytyjczycy przyjęli go podobno z takim samym entuzjazmem jak Beatlesów – gdy grał pod klubami na wejście czekały setki ludzi.
Na festiwalu w Monterrey w 1967 roku Hendrix spalił na oczach widzów gitarę – ten gest przydał mu fanów i zapoczątkował serię takich aktów – stały się jego znakiem rozpoznawczym. Grał też na gitarze zębami, a i za głową. Chociaż na scenie sprawiał wrażenie showmana, muzycy podkreślają, że nim nie był – taka była ekspresja jego miłości do muzyki i gitary.
- W jego grze była moc, seksualność i geniusz – ocenia jeden z zaprzyjaźnionych z Hendrixem muzyków.
Nie popisywał się, choć cieszył się swoją sławą podobnie jak towarzystwem pięknych kobiet, które go nieustannie otaczały. Wspominają, że „był słodki”, zabawny, dowcipny, miał poczucie humoru, nie lubił pochlebstw.
- Potrzebował opieki, więc zawsze miał wokół siebie jedną, dwie, trzy kobiety – pamięta Linda Keith, przyjaciółka Jimiego.
- Gdy grał był niezwykle pewny siebie, ale gdy nie grał, rozpaczliwie brakowało mu tej pewności – wspominają przyjaciele.
Charyzmatyczny, przystojny, ubierał się jak hippis. Nie stronił od narkotyków i alkoholu.