W stanie Nowy Jork, który jest największym epicentrum pandemii korona wirusa w Stanach Zjednoczonych, do wtorku rano zmarło około 5500 osób – to połowa zgonów odnotowanych w całym kraju. – Każda z tych liczb oznacza człowieka: członka rodziny, ojca, matkę, siostrę, brata. To wiele bólu dla wielu nowojorskich rodzin – powiedział gubernator Andrew Cuomo, podczas jednego z codziennych wystąpień telewizyjnych.
Do tej pory u prawie 140 tysięcy nowojorczyków zdiagnozowano obecność groźnego wirusa. Liczba ta rośnie z dnia na dzień w tysiącach. Jednak po pięciu tygodniach walki z pandemią, władze Nowego Jorku zaczynają mówić o światełku w tunelu. Od kilku dni liczba pacjentów w szpitalach rośnie wolniej niż przedtem – obecnie o 7 procent lub mniej dziennie, a nie o 20 procent jak do tej pory. W wolniejszym tempie przybywa pacjentów na oddziałach intensywnej terapii. We wtorek do respiratorów w nowojorskich szpitalach podłączonych było 4600 chorych – znacznie poniżej najgorszych przewidywań, na jakie władze przygotowywały się kilka tygodni temu.