Dziennikarze nie są ani świętymi krowami, ani wybrańcami narodu. Oni są pośrednikami między politykami a obywatelami.

Ograniczenia nakładane przez marszałka Sejmu należy więc traktować jako uderzenie nie w media, ale w prawo obywateli do tego, by wiedzieli, co politycy robią z naszym państwem. Demokracja opiera się na jawności i swobodnym dostępie do informacji publicznej. W demokracji obywatele podejmują decyzje, z tą przy urnie wyborczej na czele, właśnie na podstawie informacji, jakie mają o działaniach polityków. Ograniczenie tego prawa może stanowić niebezpieczeństwo dla demokratycznych zasad. Nowe reguły dotyczące relacjonowania prac parlamentu – np. zakaz nagrywania obrad Sejmu czy radykalne ograniczenie liczby dziennikarzy uprawnionych do wstępu do parlamentu – są wprost niezgodne z konstytucją, która daje obywatelom prawo do informacji publicznej.

Dlatego nasza redakcja dołącza się do protestu przeciwko ograniczaniu konstytucyjnych praw obywateli. By pokazać naszym czytelnikom, z jak wielkim ryzykiem związane są plany marszałka Sejmu, nie publikujemy w piątek żadnych informacji dotyczących prac parlamentu. Nie napiszemy więc ani o obradach komisji śledczej w sprawie Amber Gold, ani o przegłosowaniu nowego prawa oświatowego, ani o zmianach ustaw o drogach publicznych, więziennictwie, prokuratorii generalnej, kodeksie postępowania cywilnego. Nie piszemy też o tym, że Sejm wybrał nowego sędziego Trybunału Konstytucyjnego.

To wszystko bardzo ważne tematy. Jeśli jednak ograniczenia zaproponowane przez PiS wejdą w życie, Polacy mogą mieć realny problem z dostępem do informacji o sprawach jeszcze ważniejszych.