Poziom ochrony zdrowia w Polsce zjeżdża – na łeb na szyję. Codziennie jeden szpitalny oddział zawiesza działalność. Nie ma lekarzy, nie ma pieniędzy – są tylko odsyłani pacjenci. Jest jednak wyjątek: to lekarze Podstawowej Opieki Zdrowotnej, którzy dzięki ustawie wprowadzonej przez byłego ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła zarabiają świetnie, przyjmując zaziębionych pacjentów. Czy nie powinni zarabiać świetnie? Oczywiście, że powinni. Ale problem w tym, że jeśli jedna grupa zarabia bardzo dobrze, a inna – np. na etatach w szpitalach – znacznie gorzej, to wszyscy ze szpitali uciekają do POZ, a za godzinę pracy na dyżurze, szczególnie w małych miejscowościach, trzeba płacić nawet 150 zł.

Już kiedy wprowadzane były zmiany w POZ, opinie były mocno podzielone. Wskazywano, że Radziwiłł dokonuje zmian korzystnych wyłącznie dla jednej grupy specjalistów – lekarzy rodzinnych – do której sam należy. – Więcej pacjentów powinno się leczyć u lekarzy rodzinnych. Chcemy zachęcać lekarzy POZ do brania odpowiedzialności za swoich pacjentów i przekonywania chorych, że mogą im powierzyć swoje zdrowie – mówił Radziwiłł w październiku 2017 r. po uchwaleniu ustawy. W styczniu 2018 r. ministrem być przestał, a ustawa została. Czy można się dziwić lekarzom, że, zamiast zasuwać w szpitalu świątek – piątek, wolą pracować w sztywnych godzinach w przychodniach, skoro za szpital dostają mniejsze wynagrodzenie (chyba że nadrabiają częstymi dyżurami, co często kończy się tragedią zdrowotną).

Tradycyjnie najtrudniej znaleźć anestezjologa, ale coraz większa zapaść panuje w pediatrii, i – co wprost wynika z lepszych warunków w POZ – w internie. Gołym okiem widać, że system ochrony zdrowia zwariował i stracił sterowność. A prezes Jarosław Kaczyński zapewniający w poniedziałek, że PiS przez cztery lata rządzenia zyskał wiarygodność, jest w tych zapewnieniach kompletnie niewiarygodny.

Bo przecież Prawo i Sprawiedliwość szło do poprzednich wyborów z konkretnymi obietnicami: przede wszystkim miały być skrócone kolejki do specjalistów i gwarantowanych procedur medycznych. Wydłużyły się jednak. Opinią publiczną wstrząsnął dramatyczny protest rezydentów zakończony podpisaniem porozumienia, na mocy którego miały wzrosnąć wydatki na zdrowie. I tak niewystarczająco – jak podkreślali młodzi lekarze – ale jednak. Do 2024 r. państwo miało przeznaczać 6 procent PKB na zdrowie. Tyle że do wyliczenia wzrostu użyto PKB sprzed dwóch lat, a nie bieżącego. Zdaniem specjalistów przekłada się to na 7–10 mld niższe wydatki na ochronę zdrowia, a poziom finansowania wzrośnie co prawda w 2024 r. do poziomu 6 procent, ale nie w porównaniu z wydatkami obecnymi, tylko PKB, które będzie dopiero w 2022 r.

Na razie PiS klajstruje braki. Udało się otworzyć porodówkę w Zakopanem. Z zapełnionym grafikiem dyżurów na trzy dni. A przecież trzeba koniecznie dociągnąć do niedzieli! Bo 13 października są wybory i zamknięty oddział mógłby zrobić złe wrażenie.