Sytuacji, w której partia rządząca poszukuje lidera opozycji, dawno rodzima polityka nie widziała. Bo po co go szukać, jeśli ma się większość w Sejmie, Senacie i swojego prezydenta? W kłopotliwych okolicznościach, gdy opinia publiczna śledzi podniebne wojaże drugiej osoby w państwie, a sędziowie pod okiem ministra sprawiedliwości zajmują się hejtem, trzeba znaleźć kogoś, na kim w gorącym czasie kampanii wyborczej może się skupić uwaga elektoratu. I chyba taką właśnie strategię przyjęto w PiS.

„Panie Grzegorzu, pan się nie boi, pan wyjdzie z tej pieczary i powie opinii publicznej, dlaczego taki chaos na listach Koalicji Obywatelskiej, dlaczego kolejni znani, od wielu lat obecni w polityce parlamentarnej politycy PO z hukiem i trzaskając drzwiami, opuszczają te listy" – nawoływał w środę na konferencji prasowej europoseł Joachim Brudziński, szef sztabu wyborczego PiS. I wywołał wilka z lasu. Jeżdżący po kraju Grzegorz Schetyna (w minionych dniach widziany m.in. w okolicach Pucka) rzeczywiście w ostatnim czasie był mało aktywny w mediach. Ale jakby na zawołanie objawił się wieczorem w telewizji.

Patrząc jednak na wynik sondażu „Rzeczpospolitej", w którym pytaliśmy Polaków o to, co jest dla nich w kampanii istotne, wydaje się, że taka zabawa w kotka i myszkę nie ma sensu. Z badania wynika bowiem, że dla blisko połowy badanych to, kto stoi na czele danej partii, nie ma żadnego znaczenia. Innymi słowy, ani Jarosław Kaczyński, ani Grzegorz Schetyna, ani Władysław Kosiniak-Kamysz nie są osobami, które mogą zachęcić wyborców do oddania głosu właśnie na ich formacje. Liczą się programy. PiS ze swoimi – już sprawdzonymi – propozycjami socjalnymi chyba jest górą, a licznie publikowane w tych dniach sondaże wskazują, że ani afera z marszałkiem Sejmu, ani hejterska w resorcie sprawiedliwości rządzącym nie zaszkodzi. Ale dmuchać na zimne trzeba.

Za to spore problemy ma Koalicja Obywatelska. Sypią się wspólne listy, bo ze startu rezygnują rozpoznawalni politycy. Inni zaś chcą spróbować szans na terenach, które dotąd były im obce, co rzecz jasna nie podoba się tym, którzy są tam od zawsze. Wojna domowa w pełni. A do tego jeszcze śmierdzący problem w stolicy, mieście, którym od 2005 roku rządzi przecież Platforma Obywatelska. Cóż by to była za ironia losu, gdyby partia, która tak prężyła muskuły i „piątki" PiS chciała przebić „sześciopakiem", miała utonąć w szambie.