Choć trzeba przyznać, że każdy porównuje wtedy, gdy mu jest to wygodne. Teraz przeciwnicy PiS przewidują, że Polskę pod wodzą partii Jarosława Kaczyńskiego czeka podobny los jak Turcję pod wodzą Recepa Erdogana.

Dziś ten los jest nie do pozazdroszczenia. Turcja przeżywa najpoważniejszy kryzys finansowy, odkąd krajem rządzi Erdogan – jako premier, a potem prezydent. A rządzi już kilkanaście lat. Turecka waluta w galopujący sposób traci na wartości, polski złoty, który rok temu miał podobny kurs do liry, teraz jest od niej dwa razy droższy.

Do gry wróciły słowa szefa PiS wygłoszone rok przed powrotem do władzy: „Trzeba czynić wszystko, by Polska była tym, czym jest dziś Turcja". Złośliwi dodają, że Kaczyński właśnie to robi, prowadzi Polskę ku katastrofie ekonomicznej. Takie zarzuty pojawiają się jednak od początków rządów tej formacji. Na razie się nie spełniają. Na dodatek polski system bankowy, w przeciwieństwie do tureckiego, uchodzi za zdrowy. Robienie interesów w Turcji niesie ryzyko, którego nie ma w Polsce. Polega ono na tym, że partner turecki może być uznany za przeciwnika Erdogana. Tysiące ludzi siedzą w więzieniach pod zarzutem współpracy z puczystami z 2016 r. lub z nielegalnymi organizacjami kurdyjskimi.

Turcja staje się coraz bardziej krajem bliskowschodnim, uwikłanym w tamtejsze konflikty. Od kilku lat flirtuje z Moskwą, także w najbardziej drażliwej kwestii – współpracy zbrojeniowej. Ponieważ Erdogan za sprawcę obecnych kłopotów finansowych uważa USA, rozważania o wystąpieniu Turcji z NATO po raz pierwszy nie są pozbawione podstaw. To byłby wstrząs dla sojuszu, szczególnie państw flanki wschodniej, które miały wrażenie, że Ankara rozumie ich lęki wobec Kremla.

Kaczyński, nawołując do tego, by nasz kraj uczynić tym, czym jest Turcja, argumentował, że jest ona uważana za „poważne państwo". Nadal odgrywa ważną rolę w regionie. Ale trudno uznać za wzór do naśladowania apele do obywateli, by zwalczali kryzys, wymieniając dolary na turecką walutę.