Minister Szczerski stwierdził też, że winę za ten spór ponosi wyłącznie opozycja. Głęboki spór nie wynika jednak z tego, że obóz rządzący prowadzi aktywną politykę prorodzinną czy obniżył, jak obiecał, wiek emerytalny. Różnie można oceniać te posunięcia, ale rzeczywiście to realizacja obietnic, z którymi najpierw Andrzej Duda szedł do wyborów prezydenckich, a potem PiS do parlamentarnych. Krytyka, która spada na prezydenta, nie wynika też z tego, że był gospodarzem szczytu NATO, że angażował się we wzmocnienie wschodniej flanki sojuszu ani że integrował region w ramach inicjatywy Trójmorza czy lobbował na rzecz członkostwa Polski w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Niejednoznaczność prezydentury Dudy nie wynika również z tego, że ma wielkie wyczucie dla spraw pamięci, potrafi wygłaszać płomienne przemówienia okolicznościowe czy uprawia niezłą politykę pamięci.

Problem polega na tym, że w najważniejszych sprawach dotyczących polskiego sporu zawsze stawał po stronie partii rządzącej. To on nie odebrał przysięgi od sędziów Trybunału Konstytucyjnego wybranych w poprzedniej kadencji, to on podpisywał wszystkie ustawy dotyczące sądownictwa, od ustaw paraliżujących ówczesny TK po ustawy o sądach powszechnych itp., a te, które zawetował, i tak zostały później przyjęte z kosmetycznymi poprawkami. To Duda podpisał niezwykle kosztowną dla polskiej racji stanu nowelizację ustawy o IPN i to on podpisał jej późniejszą zmianę, którą wymusiły na nas Izrael i USA. Mówienie więc, że postawił się ponad polskim sporem, jest naprawdę przednim dowcipem.

Ale słowa ministra Szczerskiego pokazują, że dla Dudy to poważny problem. Największym mankamentem jego prezydentury jest to, że głowa państwa nie potrafi się zdecydować, czy chce być samodzielnym bytem politycznym czy też hetmanem obozu dobrej zmiany. Tego niezdecydowania nie zmieni nawet ewentualne zawetowanie ordynacji wyborczej do europarlamentu. Akurat w tej sprawie interesy PiS i prezydenta są różne: PiS chce mieć jak najwięcej miejsc w PE kosztem mniejszych partii, Duda zaś wie, że by wygrać wybory prezydenckie w 2020 r., poparcie PiS nie wystarczy, bo by osiągnąć ponad 50 proc. głosów, musi mieć wsparcie tych mniejszych partii, które podpisując nową ordynację, wepchnąłby w poważne polityczne tarapaty. I choć weto wyglądałoby na kolejny spór z obozem władzy, nie zmieni ani odrobinę bilansu tego niedookreślonego trzylecia.