To w wywiadzie dla naszej gazety szef resortu zdrowia złożył prostą deklarację, że chce więcej pieniędzy. Minister mówił nam o podniesieniu nakładów na lecznictwo do 6 proc. PKB, gdy według danych OECD dziś wydajemy 4,4 proc.
We wtorek po posiedzeniu rządu Radziwiłł już tak konkretny nie był – zapowiedział jedynie, że wzrost wydatków ma następować od 2018 r. To jasny sygnał, że szef resortu finansów nie zamierza sięgać do państwowego portfela. Tymczasem bez zwiększenia finansowania wprowadzenie pozostałych pomysłów Konstantego Radziwiłła naraża służbę zdrowia na dodatkowe kłopoty.
Około 2,5 mln Polaków nie płaci składek na NFZ, a minister chce im wszystkim przyznać darmową pomoc medyczną. Chce też na nowo wycenić świadczenia medyczne, tak aby płacić nie za pojedyncze zabiegi czy operacje, ale za cały proces leczenia. Radziwiłł chce także ograniczyć konkursy dla szpitali publicznych, przyznając im niemal 80 proc. środków ryczałtem. Wszystko to oznacza większe wydatki.
Czy oszczędności przyniesie likwidacja NFZ? Mało prawdopodobne. Minister co prawda przejmie władzę po prezesie NFZ, ale zbuduje przy okazji nową, własną strukturę – Urząd Zdrowia Publicznego z oddziałami w urzędach wojewódzkich.
Plan Radziwiłła to specyficzne połączenie obecnego systemu składkowego z dawnym, budżetowym, odziedziczonym po PRL. Czy to wypali? Nikt tego nie wie – nawet w PiS, gdzie pomysły ministra przyjmowane są podejrzliwie.