Z Brukseli i Strasburga raz po raz słychać głosy, by wypłata funduszy unijnych dla poszczególnych krajów była zależna od tego, jak przestrzegają one zasad praworządności. Propozycję taką swego czasu przedłożyła Komisja Europejska. Poparł ją także Parlament Europejski. Oceny praworządności mieliby dokonywać niezależni eksperci. Przepychanki w tej sprawie wciąż trwają, ale przyjęcie takiego rozwiązania oznaczałoby, że np. kraje z uruchomioną procedurą z art. 7 unijnego traktatu pozbawione zostaną funduszy na mosty, drogi czy infrastrukturę kolejową.

Dziś prowadzona przeciwko Polsce procedura izoluje nas nieco politycznie, ale sankcje wymagają jednomyślności. Tej zaś nie ma. Stąd wzięło się właśnie poszukiwanie innego rozwiązania. Zagrożone obcięciem pieniędzy unijnych są m.in. Węgry i Polska. Nad kwestią przestrzegania zasad praworządności w naszym kraju europarlament ma zresztą debatować we wtorek. Tak czy inaczej temat powiązania funduszy z praworządnością rozstrzygnie się w ciągu kilku miesięcy. Kraje członkowskie są na etapie negocjacji budżetu na lata 2021–2027 i mają o tym rozmawiać m.in. na szczycie 20 lutego. Być może decyzję odwleką w czasie aż do maja, ale jest w Brukseli determinacja, by to rozwiązanie wreszcie wprowadzić.

Pomysł uzależnienia wysokości funduszy od przestrzegania prawa przez kraje członkowskie nie podoba się rzecz jasna nad Wisłą. Głównie rządowi, bo opozycja ma w tej sprawie zdanie odmienne. Propozycja KE nie podoba się też ankietowanym przez IBRiS Polakom. Blisko połowa (47,2 proc.) uważa, że to zły pomysł. Odmiennego zdania jest zaś 41,3 proc. badanych. Różnica niewielka (tylko 5,9 pkt proc.) pokazuje, że i w tej sprawie społeczeństwo jest podzielone – niemal dokładnie tak samo jak najwięksi polityczni gracze. Jedni wyznają zasadę, że UE nie ma prawa wtrącać się w nasze sprawy i pieniądze się nam należą. Drudzy odwołują się do zasad solidarności. I jedni, i drudzy mają swych zagorzałych zwolenników.

Zgłoszony przed dwoma laty przez KE projekt miał być formą straszaka na rząd PiS, który wtedy wchodził w apogeum reformatorskich zapędów. Unijni urzędnicy wychodzili z założenia, że ewentualna utrata pokaźnych środków podziała na rządzących odstraszająco. PiS nic sobie z tych pomruków nie robił i nie robi. Sądownictwo przebudował po swojemu i nie ustąpi. Wie bowiem, że temat unijnego budżetu jest dla wszystkich krajów UE sprawą ważną i delikatną. Każdy – nawet najmniejszy gracz – ma coś do ugrania. Polityka. Twarda i brutalna. Ale dziś wiele wskazuje jednak na to, że mechanizm zostanie przyjęty, bo chce go większość państw członkowskich. Przy tej decyzji nie jest wymagana jednomyślność, więc Polska, nawet w sojuszu z Węgrami czy kilkoma innymi krajami, nie może tego zablokować. Dlatego PiS dwoi się i troi, żeby spowodować, by unijne rozporządzenie było „bezzębne", by jego zapisy można było z korzyścią dla nas interpretować. I nie ma chyba wątpliwości, że kwestia unijnych pieniędzy stanie się jednym z tematów rozpoczętej właśnie kampanii prezydenckiej.