Kto pierwszy podał w sieci cenę jagodzianek przekraczającą 10 zł - trudno już ustalić. Faktem jest, że polityczny twitter żyje jagodziankową bitwą i stymuluje wypiek letnich bułeczek w domu - bo taniej. Zdjęcie za zdjęciem: jagody mieszane z serem, albo same, bułeczki polewane lukrem lub posypane cukrem pudrem. Wszystko to na froncie wojny politycznej i ideologicznej.

„Dziś kupiłem aż 3, na razie obeszło się bez "chwilówki” - pisze jeden z internautów, inni spekulują, że jak PiS wygra, to będą po 200 zł za sztukę. Przeciwna opcja wypomina, że jak rządziła PO, to jagodzianki też tanie nie były, a w ogóle to pod blokiem są po 2,50. I kampania jagodziankowa rozkręca się tak, jak kwestia niezwykle drogiej w tym roku pietruszki. I tu sprawa robi się bardzo poważna.

PiS dobrze wie, że ceny żywności to podstawowy czynnik kształtujący poziom życia pracowników i emerytów. Milionerzy mogą przejmować się tym, że znów podrożały jachty i rolexy, ale ktoś, kto żyje ze średniej nawet pensji najwięcej wydaje na jedzenie i mieszkanie. Minęły co prawda czasy, kiedy podwyżki ogłaszał rząd, ale od lat 70-tych i premiera Piotra Jaroszewicza, każda władza w Polsce wie, że i tak, niezależnie od tego, jak bardzo wolny rynek będzie kształtował ceny, odpowiedzialność i tak spadnie na rząd.

Bo to władza stwarza - lub nie, warunki dla uprawy, hodowli i produkcji. I fakt, że były przymrozki, susze lub powodzie, musi spowodować jej szybką reakcję, np. podatkową. Jeśli nie - ceny jagodzianek szybują pod niebo, a popularność rządzących spada. W dodatku nie zawsze ma to związek z sytuacją bieżącą: na ceny pietruszki wpłynęła podobno zeszłoroczna susza. I nic nie pomoże zapieranie się wicepremiera Sasina, że to „przejściowe trudności” i żadnej drożyzny nie ma. „Chwilowe braki w zaopatrzeniu” zaszkodziły już niejednej władzy. Rządzenie, to trudna praca jednak, choć można zagryźć jagodzianką...